piątek, 25 marca 2016

3 powody, dla których warto jeździć konno

Pomijając szereg korzyści zdrowotnych (może napiszę kiedyś o tym osobny post), jeździectwo ma mnóstwo zalet, zdecydowanie więcej niż wad. Warto jeździć konno, więc mam nadzieję, że jeśli trafi tutaj ktoś nie do końca o tym przekonany, to uda mi się rozwiać jego wątpliwości :)

Hubertus 2013



1. Cierpliwość

Zapewne doskonale zdajecie sobie sprawę, że cierpliwość to bardzo ważna cecha, która jest dosyć istotna w funkcjonowaniu w społeczeństwie. Niestety wielu z nas brakuje tej ważnej umiejętności. Wszyscy chcielibyśmy wszystko „od razu”, „natychmiast”, „w tej chwili”. Czekać, pracować na coś latami? Brzmi zniechęcająco. 

A jednak w życiu nie dostaniemy od razu wszystkiego, co sobie zażyczymy. Musimy sami pracować na sukcesy, sami musimy walczyć o nasze marzenia. Mamy różne cele – począwszy od takich, których dokonanie może zająć co najwyżej kwadrans, ale i takie na które należy poświęcić wiele godzin, dni, tygodni, a czasem nawet miesięcy czy lat.

To, że jakiś cel jest długoterminowy potrafi skutecznie od niego odepchnąć. Ja, dzięki koniom, oduczyłam się myślenia w ten sposób.

Dlaczego jazda konna uczy nas cierpliwości? 

To sport, jak każdy inny. Kiedy zaczynamy przygodę z jeździectwem, uczymy się wszystkiego od podstaw. Widzimy wokół siebie ludzi, którzy są na znacznie wyższym poziomie. Wielu początkujących jeźdźców im zazdrości. Ale to taka „budująca” zazdrość – dzięki niej starają się bardziej, żeby jak najszybciej dojść na wyższy poziom. Wielu ludzi, którzy wcześniej nie mieli okazji sprawdzić swoich zdolności w tym sporcie, uważają go za prosty i sądzą, że nie potrzeba zbyt wiele czasu, aby osiągnąć wysoki poziom umiejętności. 

Jednak gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że to wszystko nie jest takie proste. Na efekty pracuje się miesiącami, regularnie (bez tego ani rusz), dokładnie ćwicząc wszystkie elementy.
I nagle taki jeździec uświadamia sobie coś bardzo istotnego - dążenie do celu też jest czymś wspaniałym. Nie tylko moment, kiedy osiąga to, co chciał osiągnąć, ale cała droga, którą musiał pokonać, żeby się udało.

Dzięki temu poznaje nieco inny sposób postrzegania rzeczywistości - zamiast skupiać się jedynie na celu, lepiej cieszyć się również całym procesem dążenia do niego! Z takim podejściem jest w życiu zdecydowanie łatwiej.

Kasia i Łotr



2. Odstresowanie

Stres jest nieodłącznym elementem naszego życia. Ciągle się gdzieś śpieszymy, mamy coś do zrobienia, a gonią nas terminy. Martwimy się naszym wizerunkiem - tak naprawdę bezustannie jesteśmy przez kogoś oceniani.

Chwila spędzona w stajni może pomóc odepchnąć wszystkie problemy gdzieś na bok. Więź z koniem, to coś niezwykłego. Niewiele osób to rozumie. Konie to z natury spokojne, łagodne zwierzęta. Kontakt z nimi potrafi odstresować - może dlatego, że nas nie oceniają?

Nie obchodzi ich to jak wyglądamy, czy jaki jest nasz status społeczny. Dla koni liczy się to, jak je traktujemy. Sami musimy wypracować sobie ich szacunek i sympatię. Nie załatwimy tego przez znajomości, czy pieniędzmi, ewentualnie marchewkami ;)

Niesamowitym plusem koni jest to, że mogą słuchać. Nie będą przerywać, kiedy postanowisz opowiedzieć im o swoich problemach. Nawet Natan tego nie robi (bo jest zbyt zajęty jedzeniem?).

Nie da się tak naprawdę opisać tego, jak przebywanie z końmi potrafi uspokoić i odstresować. Coś takiego trzeba po prostu samemu przeżyć.

Podskalany :)



3. Ludzie

Może być zaskakujące, że piszę o ludziach, jako o zalecie jeździectwa - w końcu to sport wyjątkowo indywidualny. Jak powszechnie wiadomo, najlepiej skupić się na sobie, koniu i tym co mówi trener. Nic innego nie powinno mieć znaczenia.

Jednak my, koniarze, jesteśmy osobami bardzo towarzyskimi. W stajni zazwyczaj wszyscy są bardzo otwarci i pomocni. To dosyć ciekawa sprawa - ja z natury jestem bardzo nieśmiała, a w stajni staję się zupełnie inną osobą, otwartą i pewną siebie.

W stajni często powstają przyjaźnie na lata. Koniarze łatwo łączą się w grupy, może dlatego, że czasami ciężko nam dogadać się z resztą społeczeństwa, w końcu nie wszyscy mają ochotę bez przerwy wysłuchiwać o tym jak wyglądał ostatni trening, jak nie możemy dogadać się z naszym koniem, czy nawet o najnowszej kolekcji Eskadrona.

Ja w stajni poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi w większości często spotykamy się również poza stajnią. 

Między jeźdźcami panuje jakieś takie... zrozumienie, zazwyczaj wszyscy czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Fajnie znaleźć grupę osób, z którymi dzieli się pasję - zawsze jest o czym rozmawiać, jest kogo poprosić o radę, o pomoc... To naprawdę coś fantastycznego :)

Niecały tydzień temu, moi wspaniali przyjaciele przyjechali pod mój dom, żeby zrobić mi niespodziankę urodzinową :)
Lusia i Łubin, Zuza i Mitra, ja i Natan, Karolina i Soraya


To wszystko na dzisiaj :) Mam nadzieję, że post się spodobał i zgadzacie się ze mną co do tych trzech powodów :) 

Czekam na komentarze, co mielibyście ochotę przeczytać


Peace,

Marcela

wtorek, 15 marca 2016

Po prostu Natan

Natan? To dosyć złośliwe stworzenie, bez większych ambicji – jego pasją jest jedzenie. W zasadzie to pod zainteresowania można podciągnąć również zrzucanie – po latach praktyki stał się prawdziwym mistrzem – jego barany zawsze są niezwykle spektakularne – aż przyjemnie popatrzeć.

Pierwszy raz zobaczyłam go w czerwcu 2013 roku, kiedy zmieniałam stajnię – trzeba przyznać, że chłopak wygląda całkiem niewinnie – wydawał się bardzo sympatyczny, liżąc mnie na powitanie po ręce.

Jeździłam tam przez kilka miesięcy, więc zdążyłam usłyszeć o nim parę historii – ku mojemu zdziwieniu był "tym strasznym koniem, który staje dęba i nawet pan Bartek z niego spadł". Zaintrygowało mnie to i po pewnym czasie, moją największą ambicją stała się jazda na nim, chociażby stępem – potrzebowałam czterech miesięcy, aby ubłagać o to instruktora. Warto było czekać.



Pierwsza jazda była dla mnie dużym zaskoczeniem – sądziłam, że Natan to dzikie, nieokiełznane zwierzę, które od razu popędzi gdzieś dzikim galopem, wysadzając mnie po kilku metrach. Zaniepokojona wsiadłam w siodło i ze zdziwieniem odkryłam, że koń stoi. I stanie, jest rzeczą, którą robi najchętniej...

Jazda wyszła naprawdę dobrze – zależało mi przynajmniej na stępie, a skończyło się na zadowalającej ilości galopu. Pod koniec prawie się zabiliśmy, ponieważ Natuś postanowił potknąć się o własne nogi (nie wspominałam jeszcze, że jest kompletną sierotą, chyba powinnam...). Jednak obyło się bez upadków, a co ważniejsze – bez prób pozbycia się mnie z grzbietu. Byłam przeszczęśliwa.




Jednak nie było tak kolorowo, jak sądziłam, że będzie. Natan nie stał się nagle wspaniałym, ułożonym koniem, który postanowił mnie pokochać i słuchać, jak przewidywałam – okazało się, że jest dosyć chimeryczny, a w czasie naszej pierwszej jazdy po prostu miał dobry dzień. Przez kilka tygodni jeździłam na nim, ale na galop przesiadałam się na inne konie, "dla bezpieczeństwa". Później dla bezpieczeństwa nie jeździłam na nim przez miesiąc, bo instruktor stwierdził, że to jednak zły pomysł...

Jednak dzięki mojej determinacji po pewnym czasie wróciłam do jazd na nim, nawet galop zaczął jako tako wychodzić. Często próbował mnie zrzucać – na początku po prostu miałam szczęście, że nie spadałam – później się do tego przyzwyczaiłam, dzięki czemu dosyć ciężko wysadzić mnie z siodła ;)


Mimo, że pokochałam go najmocniej jak tylko piętnastolatka jest w stanie, nie odwzajemniał mojego uczucia – szarpał się, brykał, nie słuchał. Jednak ja nie planowałam się poddawać – wiedziałam, że to właśnie "ten" koń i że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Kiedy ludzie widzieli, że go siodłam, ciągle słyszałam, że mi współczują, że muszę na nim jeździć – nikt nie wierzył w moje zapewnienia i deklaracje, że robię to z własnej woli. Ale nie przeszkadzało mi to.

Kilka razy byłam na nim w terenie – z czego tak naprawdę tylko jeden był udany – podczas większości kończyło się na tym, że nie galopowaliśmy, ponieważ zaczynałam panikować przy pierwszej lepszej okazji. Na początku wakacji udało mu się zrzucić mnie po raz pierwszy, po około 60-sekundowym rodeo – wtedy usłyszałam, że nie mogę jeździć na nim w teren.


Później usłyszałam, że nie mogę jeździć bez wypinaczy, a jeszcze później, że nie mogę wsiadać na oklep.

Niby nie są to jakieś ogromne ograniczenia i wiem, że to "ze względów bezpieczeństwa", ale mimo wszystko czułam się wtedy okropnie – dopiero co miałam wrażenie, że wszystko zmierza w dobrym kierunku – w końcu byłam w stanie bez problemu na nim galopować i przekazywać mu komunikaty, na które raczął reagować. A wszystko nagle... przepadło?


Jednak pojawiła się nowa możliwość – warsztaty naturala. Wiedziałam, że to szansa, żeby zacząć się z nim lepiej dogadywać i żeby wszyscy zobaczyli, jak sobie z nim radzę.


Nienawidziłam pracy z ziemii, podobnie jak Natan. Poziom współpracy spadł poniżej Rowu Mariańskiego. Ten tydzień był niesamowicie ciężki, jednak kiedy ostatniego dnia udało mi się galopować na kantarze i to jako czołowa, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie!

I tak minęły wakacje, w międzyczasie zdałam BOJ (oczywiście nie na Natanie, nie mogłam na nim skakać) i nadeszła jesień, a co za tym idzie – hubertus! Jedynie dzięki przypadkowi pojechałam na nim w teren – był niesamowicie grzeczny, jak nie on – ani jednego baranka (mimo tego, że w stajni zaczął zachowywać się jak cywilizowany, w terenie wciąż różnie bywało). I okazało się, że mogę spróbować pojechać na nim w gonitwie kłusowej.


W naszej stajni przed Hubertusem zwykle są eliminacje (do poszczególnych koni), które jednocześnie są zawodami – wszyscy byli mocno zaskoczeni, kiedy zajęliśmy trzecie miejsce.

Stresowałam się przed gonitwą i to bardzo – nie mogłam przewidzieć, jak Natan zachowa się na otwartej przestrzeni. Godzinę przed rozpoczęciem pojechaliśmy w teren – konik dosłownie wychodził z siebie, roznosiło go! Przetrwałam kilka serii baranów w wersji hard (to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć), Natan co chwilę rzucał się galopem i coś odwalał. Bałam się jak nigdy, ale wiedziałam, że pod żadnym pozorem nie mogę się poddać. Nie zależało mi na wygranej. Chciałam po prostu pojechać na nim Hubertusa.

I wygrałam! Kiedy tylko wjechaliśmy na pole, nieco się uspokoiłam, on też. Podczas samej gonitwy tylko raz bryknął. Chciałabym wiedzieć, jakie miny mieli wtedy ludzie, którzy przekonywali mnie, że Natan do niczego się nie nadaje.



Potem wszystko zaczęło się układać – regularnie ćwiczyliśmy naturala, a później kadryl – nasza stajnia przygotowywała pokaz na mikołajki. Dobrze wspominam tamten okres – daliśmy sobie spokój z wypinaczami, nawet kilka razy jeździłam na oklep. Natan raczej mnie nie zrzucał – jedynie dwa lub trzy razy zdarzyło mu się przewrócić ze mną na grzbiecie.

A na wiosnę stało się coś, o czym zawsze marzyłam – zaczęliśmy razem skakać! Okazało się, że Natan naprawdę to lubi i fajnie mu to wychodzi – jak na razie nasz rekord to 94 centymetry :)




No i tak to wygląda – Natan zwykle mnie słucha, bez większych problemów sobie z nim radzę. Jeździmy pokazy, czasem coś poskaczemy. Myślę, że przez te dwa lata przywiązał się do mnie. Mamy lepsze i gorsze okresy, jak to zwykle bywa. Jednak nie wyobrażam sobie przestać na nim jeździć.

W wakacje zamierzam zdawać SOJ i chcę pojechać właśnie na nim. Wiem, że czeka nas sporo pracy, ale jesteśmy zdecydowanie "bliżej niż dalej".



Natan to po prostu koń z charakterem. Jest złośliwy – podobnie jak ja, może dla tego tak dobrze się dogadujemy. Jest sierotą, która potyka się o piasek, lub o własne nogi (kolejna wspólna cecha).

Jednak to, że jest taki, jaki jest nie czyni go w żaden sposób gorszym – każdy zasługuje na miłość. Z konia, na którym prawie nikt nie jeździł i którego mnóstwo osób się bało, stał się koniem, który chodzi normalnie na jazdy, czasem nawet pod słabszymi jeźdźcami, którego bierze się od czasu do czasu dla początkujących na lonżę i oprowadzki, którym ludzie zachwycają się podczas pokazów. Za jakiś czas może pojedzie na jakieś zawody skokowe, gdzie będzie mógł się wykazać. A to tylko dzięki temu, że ktoś go pokochał i w niego uwierzył.



Oczywiście to co tutaj opisałam, nie oddaje w całości mojej przygody z Natanem – było wiele wspaniałych momentów, ale były też gorsze chwile – jednak zawsze miałam wsparcie osób, które we mnie wierzyły – mojego wspaniałego trenera i moich cudownych przyjaciół – gdyby nie oni, pewnie nie byłabym w tym miejscu, gdzie teraz jestem.


Towarzyskie stworzenie
Przygotowany do pokazu


Hubertus 2014 - zwycięstwo! :)


Hubertus 2015 - tym razem w roli lisa
Drużyna skoczków :) Natan trzeci od lewej


Od niedawna ćwiczymy sztuczki - zaczynamy od tych najprostszych :)


Peace,
Marcela

sobota, 5 marca 2016

Zaczynamy!

Ok, więc chyba najpierw wypadałoby się przedstawić.

Więc w skrócie – jestem Marcela, mam 16 lat, moją pasją jest jazda konna, a w przyszłości planuję studiować weterynarię – typowo ścisły kierunek, a ja odczuwam ogromną potrzebę pisania. Dlatego właśnie powstał ten blog.

Zamierzam pisać przede wszystkim o koniach – z perspektywy jeźdźca z około 4-letnim stażem i amblicjami sportowymi, które zamierza zrealizować jeżdżąc na najbardziej złośliwym koniu w stajni, którego jedyne zainteresowanie to jedzenie, a w wolnych chwilach zrzucanie.




Peace,


Marcela