niedziela, 10 grudnia 2017

Koniec.

Nic nie trwa wiecznie i wszystko ma swój koniec. Taka jest kolej rzeczy i musimy mieć tego świadomość.

fot. Monika Usień


Zapewne wszyscy, którzy tutaj trafili domyślają się dlaczego piszę ten post. Jednak chcę, żeby wszystko było jasne i nie było żadnych niedomówień. Nie dzierżawię już Natana i nie jeżdżę w Podskalanach.

Na moją decyzję wpłynęło kilka czynników, ale nie zamierzam się tutaj z niczego tłumaczyć, bo uważam, że nie jest to do tego odpowiednie miejsce. Po prostu takie są fakty – to koniec mojej czteroletniej przygody z Natanem.

fot. Tomasz Trulka


Czas spędzony tutaj był niesamowitym doświadczeniem, które bardzo dużo wniosło do mojego życia i można powiedzieć, że w jakiś sposób mnie ukształtowało. Poznałam wiele wartościowych osób, dzięki którym poznałam różne sposoby patrzenia na świat i pojmowania rzeczywistości.

Wszystkie rzeczy, które wydarzyły się przez te lata to materiał na niezłą książkę.

Historię o pasji, która sprawia, że życie ma nagle więcej sensu.

O przyjaźni i wspólnym przeżywaniu życia, odnajdywaniu się w tym całym chaosie, wspieraniu się nawzajem.

O bezsennych nocach spędzonych przy ognisku, które zamieniały się w poranki.

O trudach dorastania.

O marzeniach, które stawały się rzeczywistością.


Tym właśnie było moje życie w Podskalanach.


I dlatego, że to już minęło, nie oznacza, że mamy o tym zapomnieć i nie mówić, bo „przykro, że się skończyło”. 

Poważnie. 

Halo, z takim myśleniem nie mielibyśmy praktycznie żadnych wspomnień.


 


W życiu każdego z nas z pewnością wiele rzeczy się skończyło, wiele osób odeszło – czasem było to umotywowane jakąś sytuacją, na przykład poważną kłótnią, a czasem – po prostu się stało, bez żadnego konkretnego powodu. Zwyczajnie – znajomość umarła śmiercią naturalną.

O ile pewne znajomości można odzyskać i podtrzymać – nigdy nie uda nam się odtworzyć sytuacji. Przykładowo – spotykam się z moją przyjaciółką z gimnazjum, ale teraz wszystko jest zupełnie inne. Nadal wspaniale się dogadujemy i tak dalej, ale nie łączą już nas te same szkolne problemy, nie widujemy się codziennie.


Ale chyba odbiegam nieco od tematu. Ten post nie miał być z cyklu tych motywujących, pouczających i tak dalej. Chciałam go napisać dla siebie, żeby przypieczętować koniec pewnego rozdziału i móc w pełni zacząć kolejny, jednak jak widać, idzie to średnio. Ale cóż, próbujmy dalej.

fot. Tomasz Trulka


Początkowo myślałam, że wrzucę ten wpis 8 grudnia, bo to dosyć symboliczna data. Ktoś wie, co oznacza?

Tego dnia minęły cztery lata od mojej pierwszej jazdy na Natanie.



Przebyliśmy razem cholernie długą drogę. Długą, miejscami trudną i bardzo wyboistą. Przeżyliśmy razem… w zasadzie wszystko co chciałam przeżyć z „tym jednym koniem”.

Setki godzin na treningach do pokazów oraz same pokazy.

Tereny. Pierwsze bardzo niepewne, podczas których bałam się zagalopować, a po wielu miesiącach szalone galopy i wyścigi o zachodzie słońca.

Rajd. Chyba jeden z najbardziej męczących tygodni, jaki przytrafił nam się w życiu. Również bardzo ciekawy. Spina z przewodniczką? Pomylenie trasy ponad 30 razy w ciągu jednego dnia i przejechanie wtedy 50 kilometrów? Uciekanie przed burzą w stępie? Deszcz przez cały tydzień? Dziewczyny, jest coś, o czym zapomniałam?
Chyba nic nas nie zbliżyło tak, jak ten wyjazd.

Nocny teren. Bez latarek oczywiście.

Pławienie + dzika ucieczka ze stawu (motywy Natana do dziś pozostają nieznane).

Hubertusy.

Natural, woltyżerka.

Zawody TREC.

Od Natana nauczyłam się niesamowicie dużo. I mimo, że było ciężko, mimo, że często słyszałam, że więcej osiągnęłabym z innym koniem, niczego nie żałuję.

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Dziękuję wszystkim, którzy byli obok przez ten czas <3 

Zawody w Bukowinie


Ekipa, którą jechaliśmy na weselu w Bibicach (XD)



Pierwszy nasz taki pokaz
fot. Tomasz Trulka

Najlepsza niespodzianka urodzinowa :)

Dream Team


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli Ci się spodobało - zostaw proszę komentarz :)