Pamiętasz swoją pierwszą jazdę?
Pierwszą stajnię, w której
poczułeś się jak w domu?
Pierwszego poznanego w stajni
przyjaciela?
Pierwszą stajenną paczkę?
Pierwszy upadek i pierwsze
ciasto, które trzeba było przynieść do stajni?
Pierwszego konia, którego
pokochałeś i musiałeś patrzeć jak inni na nim jeżdżą?
Pierwszy obóz?
Pierwsze zawody?
Pierwszy galop, pierwsze skoki i
tą niesamowitą satysfakcję, że coś się udało?
Jak cieszyłeś się z najmniejszych
sukcesów?
Często o tym zapominamy. I w
jakimś dziwnym pędzie gubimy część siebie. W tym świecie w którym liczą się
głównie filmy, zdjęcia i czapraki łatwo się zagubić. Nie mówię, że to złe. Po
prostu ja się zgubiłam.
*Listopad, kilka lat temu*
Zwyczajny dzień w stajni. Przyjeżdżamy z Luśką
rano, chcemy pomóc pani Kasi. Czujemy się częścią tego miejsca i próbujemy
angażować się we wszystko, co tylko możliwe. Idziemy do namiotu spytać co
możemy zrobić.
-Dziewczyny, musimy pogadać. I
trzeba będzie porozmawiać też z waszymi rodzicami. – słyszymy od pani Kasi na
wejściu.
Patrzymy na siebie zaniepokojone.
Co złego zrobiłyśmy? Instruktorka zaczyna się śmiać, widząc nasze miny.
-Mogę jeździć na Natanie? – to
pierwsza pozytywna rzecz, o której pani Kasia mogła by chcieć rozmawiać z moimi
rodzicami, jaka przychodzi mi do głowy. W końcu błagam o to wszystkich od
dobrych kilku miesięcy. Jednak nie chodzi o to.
Po kilku minutach wiemy już
wszystko. Jesteśmy podekscytowane jak nigdy. Pan Bartek wybrał NAS. NAS! Biegniemy
do kuchni, piszemy kontrakt, tak jak poradziła pani Kasia.
Dezaktywacja konta na facebooku?
Żaden problem.
Komputer? Oczywiście, nie włączymy
go przez trzy tygodnie.
Nauka? Jasne, przez trzy godziny
dziennie!
Najważniejsze jest to, żeby
rodzice się zgodzili. Nic innego się nie liczy. Pokaz jest ważniejszy od… wszystkiego.
MUSIMY wziąć w nim udział, to nawet nie podlega dyskusji. Zastanawiamy się jak
wszystko rozplanować, żeby się wyrobić. W naszym życiu pojawia się takie
pojęcie jak „organizacja”.
Rodzice się zgadzają.
I właśnie tak zaczęło się to całe
szaleństwo.
Treningi.
Pokazy.
Życiowa pasja, dążenie do czegoś.
Czy ktoś może mi powiedzieć co
się z nami, do cholery, stało?
Rywalizacja jest zawsze. Ale kiedy
wchodzimy na wyższy poziom, a raczej powinniśmy wchodzić, bo robią to nasi
znajomi, zaczyna robić się dziwnie. Pojawia się niefajne poczucie… niższości?
Myślę, że można to tak nazwać. Głupio nam, bo jeździmy ileś tam lat, a nie potrafimy
zrobić tego i tamtego.
Kiedyś każdą chwilę chciałam
spędzić w stajni. Moja mama na początku była do tego dość sceptycznie
nastawiona, bo sądziła, że nie będę się uczyć, że braknie mi czasu. Było
zupełnie inaczej. To właśnie jeździectwo nauczyło mnie organizacji, dzięki
treningom umiem rozplanować czas, tak żeby ze wszystkim zdążyć, bez względu na
to, jak mało go mam.
Byłam gotowa zrobić wszystko,
żeby tylko pojechać do koni. Wiedziałam, że nie mogę zawalić ocen, więc
siedziałam nad książkami nieraz do późnej nocy, tylko po to, żeby móc spędzić
cały weekend w stajni.
Kiedyś, w okresie świąt
wielkanocnych, kiedy było sporo wolnego, chciałam już pierwszego dnia bez
szkoły jechać z Luśką na cały dzień do stajni. Jednak mama uznała, że za mało
się angażuję w sprzątanie i że będę jej potrzebna. Od razu miałam rozwiązanie.
Poprosiłam ją o listę wszystkiego co mam zrobić, następnego dnia wstałam przed
piątą i szybko ze wszystkim się uwinęłam.
To życie od treningu do treningu
miało swój urok.
Czytanie lektury w stajni, robienie ćwiczeń z chemii na
pastwisku…
Wszystko podporządkowywałam do
stajennego życia. Wszystko.
A teraz?
Teraz szukam sposobu, jak to
naprawić.
Pamiętam ten "Kontrakt" �� Aż się łezka w oku kręci... ��
OdpowiedzUsuńPiękne i mądre...
OdpowiedzUsuń