środa, 26 lipca 2017

Po prostu nie zapomnij, jak to wszystko się zaczęło



Pamiętasz swoją pierwszą jazdę?

Pierwszą stajnię, w której poczułeś się jak w domu?

Pierwszego poznanego w stajni przyjaciela?

Pierwszą stajenną paczkę?

Pierwszy upadek i pierwsze ciasto, które trzeba było przynieść do stajni?

Pierwszego konia, którego pokochałeś i musiałeś patrzeć jak inni na nim jeżdżą?

Pierwszy obóz?

Pierwsze zawody?

Pierwszy galop, pierwsze skoki i tą niesamowitą satysfakcję, że coś się udało?

Jak cieszyłeś się z najmniejszych sukcesów?



Często o tym zapominamy. I w jakimś dziwnym pędzie gubimy część siebie. W tym świecie w którym liczą się głównie filmy, zdjęcia i czapraki łatwo się zagubić. Nie mówię, że to złe. Po prostu ja się zgubiłam.


*Listopad, kilka lat temu*

 Zwyczajny dzień w stajni. Przyjeżdżamy z Luśką rano, chcemy pomóc pani Kasi. Czujemy się częścią tego miejsca i próbujemy angażować się we wszystko, co tylko możliwe. Idziemy do namiotu spytać co możemy zrobić.

-Dziewczyny, musimy pogadać. I trzeba będzie porozmawiać też z waszymi rodzicami. – słyszymy od pani Kasi na wejściu.

Patrzymy na siebie zaniepokojone. Co złego zrobiłyśmy? Instruktorka zaczyna się śmiać, widząc nasze miny.

-Mogę jeździć na Natanie? – to pierwsza pozytywna rzecz, o której pani Kasia mogła by chcieć rozmawiać z moimi rodzicami, jaka przychodzi mi do głowy. W końcu błagam o to wszystkich od dobrych kilku miesięcy. Jednak nie chodzi o to.

Po kilku minutach wiemy już wszystko. Jesteśmy podekscytowane jak nigdy. Pan Bartek wybrał NAS. NAS! Biegniemy do kuchni, piszemy kontrakt, tak jak poradziła pani Kasia.

Dezaktywacja konta na facebooku? Żaden problem.
Komputer? Oczywiście, nie włączymy go przez trzy tygodnie.
Nauka? Jasne, przez trzy godziny dziennie!

Najważniejsze jest to, żeby rodzice się zgodzili. Nic innego się nie liczy. Pokaz jest ważniejszy od… wszystkiego. MUSIMY wziąć w nim udział, to nawet nie podlega dyskusji. Zastanawiamy się jak wszystko rozplanować, żeby się wyrobić. W naszym życiu pojawia się takie pojęcie jak „organizacja”.

Rodzice się zgadzają.

I właśnie tak zaczęło się to całe szaleństwo.

Treningi.

Pokazy.

Życiowa pasja, dążenie do czegoś.


Czy ktoś może mi powiedzieć co się z nami, do cholery, stało?



Rywalizacja jest zawsze. Ale kiedy wchodzimy na wyższy poziom, a raczej powinniśmy wchodzić, bo robią to nasi znajomi, zaczyna robić się dziwnie. Pojawia się niefajne poczucie… niższości? Myślę, że można to tak nazwać. Głupio nam, bo jeździmy ileś tam lat, a nie potrafimy zrobić tego i tamtego.

Kiedyś każdą chwilę chciałam spędzić w stajni. Moja mama na początku była do tego dość sceptycznie nastawiona, bo sądziła, że nie będę się uczyć, że braknie mi czasu. Było zupełnie inaczej. To właśnie jeździectwo nauczyło mnie organizacji, dzięki treningom umiem rozplanować czas, tak żeby ze wszystkim zdążyć, bez względu na to, jak mało go mam.
Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby tylko pojechać do koni. Wiedziałam, że nie mogę zawalić ocen, więc siedziałam nad książkami nieraz do późnej nocy, tylko po to, żeby móc spędzić cały weekend w stajni.
Kiedyś, w okresie świąt wielkanocnych, kiedy było sporo wolnego, chciałam już pierwszego dnia bez szkoły jechać z Luśką na cały dzień do stajni. Jednak mama uznała, że za mało się angażuję w sprzątanie i że będę jej potrzebna. Od razu miałam rozwiązanie. Poprosiłam ją o listę wszystkiego co mam zrobić, następnego dnia wstałam przed piątą i szybko ze wszystkim się uwinęłam.

To życie od treningu do treningu miało swój urok. 

Czytanie lektury w stajni, robienie ćwiczeń z chemii na pastwisku…

Wszystko podporządkowywałam do stajennego życia. Wszystko.

A teraz?


Teraz szukam sposobu, jak to naprawić. 


2 komentarze:

  1. Pamiętam ten "Kontrakt" �� Aż się łezka w oku kręci... ��

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne i mądre...

    OdpowiedzUsuń

Jeśli Ci się spodobało - zostaw proszę komentarz :)