sobota, 28 maja 2016

Dlaczego tak łatwo się poddajemy?

No właśnie.

Znam całkiem sporo osób, których przygoda z jeździectwem zakończyła się tak samo szybko jak się zaczęła. Zwykle trudno jest zrozumieć, czym kierują się osoby, które porzucają swoją pasję - niekoniecznie jeździectwo. Szczególnie, kiedy widzimy je pełne zapału, motywacji, chętne do działania. Na początku wydają się takie rozentuzjazmowane, a później te wszystkie chęci gdzieś znikają. Rozpływają się w powietrzu?




A może właśnie nadmierny entuzjazm jest sprawcą zniechęcenia? Brzmi to nieco absurdalnie, a tak naprawdę, to bardzo prosty mechanizm. Osoby, które zaczynając, są bardzo zmotywowane, wierzą w swoje możliwości i są przekonane o szybkim osiągnięciu sukcesu, często poprostu... się rozczarowują.

Takie sytuacje mają często miejsce po obozach jeździeckich - nieraz zdarza się, że początkujący po dwóch tygodniach galopują, skaczą i myślą, że są panami świata. "Skoro z dwa tygodnie opanowałem to, to i to, to bez problemu nauczę się tego". No właśnie. Tutaj leży problem - jeźdźcy z dwutygodniowym stażem zwykle niczego nie umieją, a to, że jeszcze nie pospadali to jedynie zasługa przyzwyczajonych do takich osobników koni, ewentualnie szczęśliwy przypadek. 

Kiedy trafiają do jakiejś "normalnej" stajni, na "normalne" jazdy, okazuje się, że tak naprawdę nie mają żadnych podstaw. Sądzą, że są już na poziomie zaawansowanym, skoro nie mieli najmniejszych problemów z galopem (co z tego, że rzucali się po siodle niczym opętani), a tutaj nagle instruktor chce wziąć ich na lonżę. Coś takiego potrafi niesamowicie zdemotywować - bo okazuje się, że jazda konna wcale nie jest taka prosta, a podstawy to coś, co też trzeba sobie przez pewien czas wypracować.

Kiedyś, przy okazji jakiejś rozmowy, któryś z instruktorów w naszej stajni powiedział mi, że tutaj jeździ się na lonży jak najdłużej, bo najważniejsze jest wypracowanie dobrej podstawy. Nie skomentowałam tego, ale osobiście uważałam to za bardzo dziwne, "bo przecież w innych stajniach tak nie robią". Teraz, patrząc z nieco szerszej perspektywy, widzę, że ma to sens. I szkoda, że nie wszędzie ludzie mają takie podejście do tej sprawy, jak w Podskalanach.

fot. Podskalany



Są też tacy - którzy nie zniechęcają się od razu, po uświadomieniu sobie, że nie jest tak łatwo, jak się wydawało na początku. Oni, po osiągnięciu pewnego poziomu, uświadamiają sobie, że stoją w miejscu. Po prostu.

Bo co z tego, że nie masz żadnego problemu z zapanowaniem nad koniem, dobrze sobie radzisz we wszystkich trzech chodach, niby coś tak skaczesz, skoro czujesz, że w żaden sposób się nie rozwijasz?

Najgorzej, jeżeli masz wokół siebie ludzi, którzy cały czas robią "coś więcej" niż Ty, czujesz, że zawsze będą lepsi, masz świadomość, że nigdy ich nie dogonisz. A może po prostu oni robią coś innego?

To podstawowy błąd, który wszyscy popełniamy - nie tylko jeśli chodzi o jeździectwo - porównywanie się z innymi. To najgłupsze co możemy zrobić - każdy z nas jest inny, ma inne cele i priorytety i inne zdolności.



To, że ktoś jeździ na zawody, a Ty zamiast tego zajmujesz się naturalem, nie oznacza, że on jest od Ciebie lepszy! Każdy z nas jest INNY. Dlatego nie należy przejmować się tym, że ktoś robi coś, co wydaje się być wyższym poziomem. Ludzie często przez to, że za bardzo skupiają się na dokonaniach kogoś innego, zapominają o swoich osiągnięciach. Często nie zdajemy sobie sprawy, że są osoby, które chciały by być właśnie na naszym miejscu.

Zuza i Mitra, Julka i Bartek, Kasia i Czakram, Lusia i Łubin



Podsumowując - nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wszystko wymaga czasu, więc nie warto zniechęcać się po pierwszych niepowodzeniach. Najważniejsze to skupić się na sobie i dążyć do wyznaczonych celów, z nikim się nie porównując.

Kasia i Lotnik


Tyle na dzisiaj,

Peace,

Marcela

niedziela, 8 maja 2016

Organizacja czasu

To chyba coś, z czym ostatnio mam problem - widać po częstotliwości postów, które tutaj dodaję...

Treningi, Natan, Nadzieja (o niej kiedy indziej), szkoła, no i jeszcze jakieś życie towarzyskie - blog zszedł na drugi plan. Teraz właśnie wracam z manifestacji, siedzę w pociągu jadącym z Warszawy, a obok mnie jest Luśka czytająca książkę, która najwyraźniej ją wciągnęła. Na początku byłam na siebie wściekła, że nie wzięłam nic do czytania. Jednak mam jeszcze nieco ponad dwie godziny, nim dojedziemy do Krakowa, więc mogę spokojnie w końcu coś tutaj napisać.

Ale chyba zaczęłam nieco odchodzić od tematu. A więc zacznijmy od tematu postu - nie jest to typowy koński temat, ale jeźdźcy to też ludzie, więc nie widzę przeszkód, żeby o tym pisać :)




☆ Treningi 

Od tego zacznijmy - jeżeli macie możliwość sami zadecydować o terminach waszych treningów, dobrze się zastanówcie.

Większość osób stara się nie umawiać na jazdy w dni, kiedy długo siedzą w szkole, mają cięższe przedmioty itp. Ja nie zgadzam się z takim podejściem. Dlaczego?

Po pierwsze - perspektywa tego, że po ciężkim dniu, będę mogła odpocząć (bardziej psychicznie niż fizycznie) u koni bardzo poprawia mi samopoczucie i działa bardzo motywująco. Od kiedy mam treningi w czwartki, jeszcze się nie zdażyło, żebym opuściła jakiś czwartek w szkole.

Po drugie - lepiej nie umawiać się na jazdy w dzień poprzedzający taki ciężki - bo zazwyczaj jest na taki dużo zadane (albo zapowiedziane jakieś testy), więc zwykle po prostu lepiej wtedy się pouczyć.

Po trzecie - weekendy. Wydają się być najlepszą opcją. Ale czy aby na pewno tak jest? Z jednej strony - teoretycznie nie mamy wtedy żadnych ograniczeń czasowych, ale z drugiej - kiedyś trzeba się pouczyć i wyjść do ludzi, prawda?
Myślę, że optymalna opcja to jeden dzień weekendu. U mnie jest to niedziela - zwykle od rana jestem u koni, a sobotę poświęcam na przygotowanie różnych rzeczy do szkoły i spotkania ze znajomymi.

Link do fp Lotka (Kasia, dziękuję za zdjęcie!)



☆ Nauka 

Niestety ten przykry (w sumie zależy dla kogo) obowiązek dotyczy większości z nas. Mamy różne priorytety - jedni biorą sobie zdobycie czerwonego paska za punkt honoru - innych satysfakcjonuje przejście z klasy do klasy. Jednak każdy poświęca jakiś czas na naukę - i zazwyczaj jest go całkiem sporo.

Jest mnóstwo osób, którym się wydaje, że nieustannie się uczą, a i tak ciągle coś im zostaje. W większości wypadków jest to wina złej ogranizacji. Więc... jak organizować się dobrze?

¤ Nie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę - rzeczy, które nie wymagają dużego nakładu czasowego lepiej robić od razu, a pozostałe zwykle są zapowiadane sporo wcześniej - warto podzielić je na mniejsze zadania i realizować po kawałku

¤ Kiedy masz się uczyć - rób to. To i nic więcej. Jeżeli siedzisz nad książkami kilka godzin, a co chwilę odpisujesz na wiadomości, sprawdzasz fb, otwierasz snapy, albo robisz cokolwiek innego - nic dziwnego, że nic z tego nie wychodzi. Najlepiej ustalić sobie określony czas na naukę i wyłączyć wtedy telefon, telewizor, komputer i skupić się na tym co jest do zrobienia - kończy się wtedy znacznie szybciej.

¤ Warto też skupiać się w miarę możliwości na lekcjach i starać się zapamiętać jak najwięcej - i dzięki temu mieć mniej roboty w domu. Są lekcje, z których tak naprawdę nic się nie wynosi - warto na takich zajęciach zrobić skróconą notatkę z podręcznika, z której potem łatwiej będzie się uczyć. Robienie notatek to jedna z najlepszych metod na naukę, zamiast siedzieć nad tym w domu, lepiej zrobić to w szkole. Czasem ciężko się do tego zmusić, ale tak na logikę -i tak nie możesz spędzić tych 45 minut robiąc dokładnie to na co masz ochotę. Jeśli dobrze wykorzystasz ten czas, później będziesz mieć go więcej na inne rzeczy.



☆ Dojazdy 

Większość z nas musi dojeżdżać do szkoły czy stajni - dlatego warto jakoś wykorzystać czas w środkach komunikacji - pouczyć się (i mieć to później z głowy) albo poczytać (na co często mamy za mało czasu).

U mnie niestety jest to niemożliwe - pozdrawiam wszystkich z chorobą lokomycyjną ;) Jednak nieraz zdarza mi się czekać sporo czasu na przystankach - kiedyś w takich sytuacjach wyciągałam telefon i przeglądałam fb -teraz prawie zawsze mam ze sobą książkę.





☆ Internet i telewizja 

To chyba największe pożeracze czasu - ale nikt raczej nie ma ochoty z nich zrezygnować.

Według mnie, trzeba po prostu umieć nad tym zapanować - nie wgapiać się bezmyślnie w ekran przez kilka godzin, jeśli nie mamy nic konkretnego do zrobienia.

Warto wyznaczyć sobie codziennie ilość czasu, który możemy spędzić w internecie. Czy będzie to kwadrans, czy cztery godziny, najważniejsze, żeby nie przekroczyć tego limitu. W większości nawet nie zdajemy sobie sprawy ile czasu marnujemy w taki sposób.

Co do telewizji - wgapianie się godzinami w telewizor i przeskakiwanie po kanałach szukając czegoś interesującego jest... głupie. To właściwie tylko strata czasu.

Lepiej sprawdzić wcześniej jakie programy nas interesują i uwzględnić to w planie dnia.




Wydaje mi się, że to tyle. Mam nadzieję, że post się spodobał i komuś się przyda :)

Peace,

Marcela