Szybko wchodzę do pokoju i zamykam za sobą drzwi. Nie mam w tej chwili ochoty na żadne kontakty z ludźmi. Aspołeczność? Może. A raczej potrzeba pobycia z własnymi myślami.
Odrzucam torbę gdzieś na bok i nie przejmując się bałaganem jaki mnie otacza, po prostu rzucam się na łóżko. Perspektywa schowania się przed światem, zawinięcia w naleśnik z kołdry i słuchania "Don't cry" praktycznie bez przerwy, wydaje się niezwykle kusząca.
Zerkam na zdjęcia, które kiedyś poprzyklejałam na ścianie. Uśmiecham się na myśl o tych wszystkich wspomnieniach.
Zdjęcie z hubertusa, sprzed dwóch lat. Uśmiechamy się z Luśką do obiektywu, ja trzymam w ręce lisa. Tak, po tym hubertusie wydawało się, że tworzymy z Natanem idealną parę. A mnie wydawało się, że nauczyłam się sobie z nim radzić.
Kolejne zdjęcie - Zuza i Mitra, ja i Natan. Wszyscy bardzo szczęśliwi. Wtedy zaczynałam skakać na Natanie. Zaczęło się bardzo dobrze, po krótkim czasie bez problemu pokonywaliśmy razem prawie metr. Byłam pełna optymizmu, czułam, że to jest to, że już zawsze będzie idealnie. Ale... no, nie było.
Wracam myślami do wakacji - nocny teren, pływanie w stawie, rajd. Wydawałoby się, że zrobiłam z Natanem już wszystko.
No właśnie. Wydaje się. Przed chwilą wróciłam z treningu. Niby mamy zdawać w zimie srebro. Zaczynamy ćwiczyć te wszystkie figury, a ja nie jestem w stanie poradzić sobie z zebraniem konia. Ujeżdżenie to jakiś koszmar.
Biorę do ręki telefon, żeby włączyć muzykę idealnie pasującą do mojego nastroju. Moim oczom ukazuje się obrazek, który jakiś czas temu ustawiłam jako ekran blokady.
Chwilka. Wpatruję się przez chwilę w ten tekst. Przypominam sobie, jak uznałam, że ten cytat jest idealny, kiedy go znalazłam. Um, chyba miałam się nim kierować w życiu.
W głowie przeprowadzam szybką analizę - Natan po raz kolejny udowadnia mi, że czegoś nie potrafię. A czego oczekiwałam? Że będę teraz jeździć na ułożonym, współpracującym koniu?
Moment. Chyba zdecydowałam się na Natana z jakiegoś powodu - z normalnym koniem w życiu bym się tak dobrze nie bawiła.
Nic nie byłoby takim wyzwaniem, więc nie czułabym tej satysfakcji, kiedy coś w końcu się uda.
Tak naprawdę, jeżeli nie będziemy podejmować w życiu wyzwań - to nic się w nim nie zmieni. Będzie, nudne, szare, monotonne. Albo się zmieni - wbrew naszej woli. Możemy albo sami kształtować swoją przyszłość, albo zrobią to na nas inni. W życiu trzeba do czegoś dążyć, trzeba mieć marzenia, o które się walczy.
Taki chyba jest sens naszego istnienia - wyznaczanie sobie celów i osiąganie ich :)
Marcela