Napisałam ten tekst jakiś tydzień temu i wciąż biłam się z myślami czy go publikować. Skoro to czytacie - zdecydowałam się. I proszę, nawet pokusiłam się o napisanie jakiegoś porządniejszego wstępu niż to, co zaraz przeczytacie. Dlaczego nie wiedziałam, czy to wrzucić? Miałam wątpliwości, czy chcę publikować coś, co reprezentuje taki poziom. Jednak widzę, że póki ten post nie pojawi się na blogu, chyba nie napiszę nic nowego. Muszę się odblokować, bo przez wiele niespodziewanych rzeczy wyskakujących od początku roku, pisanie zeszło na naprawdę daleki plan. Okej, jedziemy z tym.
O czym będzie ten post?
Czy istnieje sens w pisaniu o tym, że nie piszę?
Cóż, to nie brzmi jak dobry wstęp. Ale jakiś jest, teraz powinno pójść gładko, prawda?
Może nie do końca, bo z tego co widzę, każdy akapit jak na razie ma długość jednej linijki. Dobrze, że nie jestem teraz na maturze. Ten tekst zdecydowanie nie będzie dobry. Ale fakt jego beznadziejności może mieć głębsze przesłanie. Tak, wymyśliłam to w tej chwili, pisząc poprzednie zdanie.
Piszę kompletnie bez planu. Nie jestem pewna co chcę napisać. Ale w końcu to zrobiłam - włączyłam laptopa, utworzyłam nowy plik i po prostu zaczęłam stukać w klawiaturę.
Początek był trudny, nie wiedziałam jak zacząć. Jednak teraz, po chwili zaczynam czuć, że brakowało mi tego - wyrażania swoich myśli pisząc. To coś, co naprawdę lubię i sprawia mi przyjemność. Dlaczego więc nie pisałam?
Matura? Czy ona może być wytłumaczeniem na wszystko? Nie sądzę. Dlatego wymyśliłam sobie inną wymówkę - “Nie chcę pisać na siłę”. Brzmi sensownie, prawda? Ale to, że nie mam w danym momencie weny twórczej oznacza, że przestałam lubić pisanie? Zdecydowanie nie. I to, że kilka tekstów nie będzie lepszych niż poprzednie, nie oznacza, że nie powinny powstać.
Ten post jest słaby, doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Wszystko jest pomieszane, nie po kolei, nie ma dobrego wstępu - wiem o tym. I doskonale przedstawia to pewien mechanizm, który wydaje się być oczywisty - ale może zwrócenie na niego uwagi komuś pomoże. Przestajemy się czymś zajmować, bo nie wychodzi nam to tak, jakbyśmy chcieli, przez co tracimy w tym płynność - i jest jeszcze gorzej, co sprawia, że zamykamy się w błędnym kole i jedyne, co może je przerwać - to akceptacja tego, że nie wszystko może być zawsze idealne i powrót do tego, co było dla nas ważne - jeżeli nadal jest.
Nie da się osiągnąć perfekcji. Jak najbardziej - warto do niej dążyć, ale pewne niedoskonałości należy po prostu zaakceptować. I przede wszystkim - robić to, co się kocha, nieważne, że nieidealnie. Przecież nie musi być idealnie.
Chciałabym, żebyście wszyscy na chwilę usiedli i zastanowili się, czy jest coś, co zostawiliście gdzieś po drodze i czego Wam brakuje. Zostawiliście kiedyś coś, bo nie wychodziło dokładnie tak, jakbyście tego chcieli? Myślę, że jeszcze nie jest za późno.