Kalendarz nie kłamie - do “egzaminu dojrzałości” pozostało niewiele ponad dwa tygodnie. Dlaczego więc, zamiast ulegać panice i nerwowo przeglądać notatki, siedzę sobie teraz spokojnie przed komputerem i piszę wpis?
Jeśli mam być szczera - sądziłam, że tekst tego typu napiszę w przyszłym roku - w końcu po maturze wszyscy nabierają do niej dystansu i nie wydaje mi się, żeby traktowali ją jako wyznacznik jakości ich dalszego życia. Jednak mam wrażenie, że takie podejście mam już w tym momencie - poważnie. Dlaczego?
Po pierwsze - wydaje mi się, że duży wpływ na to ma świadomość, że maturę zawsze można poprawić, co umożliwia dostanie się na wymarzony kierunek, nawet jeśli za pierwszym podejściem coś pójdzie nie tak. Mam wrażenie, że wiele osób o tym zapomina i stąd bierze się przeświadczenie, że od tych kilku testów w maju zależy całe nasze życie. W jakimś stopniu - na pewno. Ale fakt, że w razie konieczności, można spróbować jeszcze raz, powinien uspokajać. Zamierzam napisać maturę jak najlepiej i dostać się na studia, które wybrałam, ale nie przeraża mnie ewentualny brak powodzenia, bo wiem, że w razie czego w przyszłym roku podejdę do pisania jeszcze raz.
Sporo złego można powiedzieć o systemie edukacji, którego jestem częścią (3 lata gimnazjum + 3 lata liceum) i opinie na temat zasadności testów gimnazjalnych są mocno podzielone. Ja osobiście uważam, że nie są one złą opcją. Brak mi stricte psychologicznej wiedzy, ale widzę po swoim przykładzie, że dzięki nim, łatwiej mi przygotować się do matury bez stresu. Już raz przeżyłam te wszystkie procedury i na pewno nie powiedziałabym, że były one czymś szczególnie ważnym w moim życiu. Także świadomość, że ich nie można poprawić, a ja mimo to znalazłam się w nienajgorszym miejscu, również sprawia, że jestem mocno pozytywnie nastawiona do matury, którą, jak już pisałam - poprawić można.
Ogólnie, to budowanie takiej otoczki wokół matury wydaje mi się niesamowicie przesadzone i przereklamowane. To, że przez trzy lata liceum co chwilę słyszymy, że “to jest ważne, przyda się na maturze” jest jeszcze zrozumiałe, bo jednak po to chodzimy do tej szkoły, by do egzaminów się przygotować. Jednak to, co potrafią robić maturzystom ludzie z najbliższego otoczenia, przechodzi ludzkie pojęcie.
Nikt z mojej rodziny nie powiedział mi wprost “od matury zależy Twoje życie”, skąd. Jednak w nieco bardziej subtelny sposób wszyscy wokół dokładają cegiełki tworzące ścianę z napisem z wyżej wspomnianym zdaniem. Poważnie. Rok temu rozmawiałam przez telefon z babcią, wszystko fajnie, do momentu “W przyszłym roku to wszyscy tak będziemy przeżywać tą Twoją maturę”. To miłe, że o mnie myślą. Ale to takie kreowanie głupiej presji - ja jestem spokojna, ale gdy słyszę jaki to wielki stres dla całej rodziny, to budzi się we mnie takie dziwne poczucie, myśl, że może jednak to coś strasznego, czym ja też powinnam się przejmować - bo przecież dotyczy mnie, a bliscy się martwią.
Na szczęście umiem jakoś wznieść się ponad te złe wpływy - i rodziny, i powoli wpadających w panikę osób dookoła mnie.
Nie spędzam całego swojego czasu na nauce, chociaż robię sporo i wiem, że wystarczająco. Nie próbuję zapamiętać każdej najdrobniejszej informacji - tak naprawdę kluczowe jest wejście w system tych testów i zwyczajnie - robienie arkuszy.
Myślałam dzisiaj trochę o tym i dochodzę do wniosku, że maturę mogę w jakimś stopniu przyrównać do pokazów, które kiedyś robiliśmy w Podskalanach.
Podskalany |
Było sporo treningów, dużo czasu spędzaliśmy w stajni na przygotowywaniu się. Jak nauka do egzaminów. Podczas treningów ćwiczyliśmy poszczególne elementy i kilka razy przejechaliśmy cały program - to jak próbna matura, albo robienie arkuszy. Dzięki temu dokładnie wiedzieliśmy, jak wszystko ma wyglądać. Na treningach nie zawsze przejazd wychodził idealnie i mieliśmy tego świadomość, jednak nikt się nie załamywał. Po ostatnim treningu wychodziliśmy z przeświadczeniem, że kolejnego dnia musimy pojechać jeszcze lepiej. Po prostu - nastawić się mentalnie, że kolejny przejazd będzie tym najlepszym. Dzień wcześniej zawsze starałam się załatwić wszystko, co mogłoby mnie rozpraszać następnego dnia - sprzątałam pokój, żeby rano nie szukać wszystkiego w bałaganie, przygotowywałam sobie potrzebne rzeczy, które będę musiała zabrać, czyściłam sprzęt, jeśli nie zrobiłam tego wcześniej i jeżeli pokaz miał być w niedzielę, to wcześniej ogarniałam wszystko na poniedziałek do szkoły, żeby nic mnie nie rozpraszało. Wieczorem coś sobie oglądałam, albo czytałam, nie próbowałam przypominać sobie przejazdu, ani nic z tych rzeczy - po prostu się wyciszałam. No i przede wszystkim - wysypiałam się. Następnego dnia byłam w stajni kilka godzin wcześniej - przygotowywałam Natana i zawsze było jeszcze coś do ogarnięcia - miałam też zostawiony margines czasu na wypadek, gdybym zapomniała czegoś z domu. Kiedy nadchodził moment, w którym wsiadałyśmy już na konie - byłam nastawiona na jedno - pojechać wszystko lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej.
I zdarzało się, że było lepiej niż na treningach. Pamiętam, że jak pierwszy raz pokazywaliśmy z Bartkiem sposoby wskakiwania na konia, to wskok od tyłu wyszedł idealnie, mimo, że na treningach często było naprawdę średnio.
Mam nawet z tego film - klik
Nastawienie jest niezwykle ważne, dlatego trzeba podejść do tego na spokojnie. Powtarzać, cisnąć arkusze, ile tylko się da, a kiedy będzie już bardzo blisko - po prostu się uspokoić i nastawić na nic innego, jak tylko sukces i najlepiej napisany test w życiu.
Dla wszystkich, którzy będą pisać egzaminy w tym roku, tak jak ja - powodzenia i przede wszystkim - nie wpadajcie w panikę :)