środa, 21 grudnia 2016

Jak odzyskać motywację do... czegokolwiek?

Znacie to uczucie, kiedy macie setki rzeczy do zrobienia i jeszcze więcej najrozmaitszych spraw do załatwienia, a jedyne co jesteście w stanie zrobić, to... no, w sumie to nic?

Jeśli tak, to ten post jest właśnie dla Was.

Przez ostatni miesiąc, a nawet dłużej tak właśnie wyglądała moja egzystencja. Jestem z natury leniwa, ale chyba przeszłam samą siebie. O ile jeszcze jako tako wyglądało to do pokazu. Ale od tygodnia jestem chora (aż tak, że nie chodzę na treningi, a to się prawie nie zdarza) i jedyne co robiłam, to leżenie w naleśniku z kołdry, spanie i oglądanie przyjaciół (dokładnie 55 odcinków :) ).

Problemem nawet nie było to, że nie miałam siły, ale po prostu nie mogłam się za nic do tego zmusić. Ale dzisiaj w końcu wzięłam się do roboty, a ten post jest tego niezbitym dowodem ;)

Natan jest zażenowany poziomem Twojego lenistwa :(
fot. Monika Usień


1. Wyjdź z domu.


Przynajmniej na chwilę.

Nie sądziłam, że coś takiego może mieć znaczenie, a jednak. Kiedy się gdzieś ruszysz, masz poczucie, że już coś zrobiłeś. To mogą być małe zakupy, spacer z psem, cokolwiek. Motywacja od razu wzrasta, przynajmniej minimalnie :)



2. Zrób listę.


Wszystkich rzeczy, jakie masz do zrobienia. 

Najlepiej dopisać przy nich datę, na kiedy muszą być gotowe. Ja zwykle robię coś takiego w formie tabelki. Zapisuj wszystko, nawet jeśli jest tego bardzo dużo. Jeżeli olewałeś wszystko w takim stopniu jak ja, lista będzie bardzo długa. Ale świadomość, ile tak naprawdę masz do zrobienia to już początek sukcesu :)



3. Rozbijaj duże zadania na mniejsze.



Serio. Wiem, że będzie ich więcej, ale jeżeli będziesz potrzebować kilku godzin pracy, żeby móc odkreślić jedną pozycję z listy, to nigdy się do tego nie zabierzesz. Przynajmniej ja bym się nie zabrała. 
To, że możesz coś odkreślić, daje jakieś takie poczucie satysfakcji, wiesz, że coś robisz, nie siedzisz nad tym wszystkim na marne. To bardzo ważne.




4. Ogarnij przestrzeń wokół siebie.


Chyba, że najlepiej orientujesz się w bałaganie ;) 

Ale ja wolę mieć wszystko w miarę poukładane, bo inaczej mi się zwyczajnie nie chce. Przy porządku lepiej mi się pracuje, bałagan potrafi mocno przytłoczyć.



5. Motywujące cytaty.


One zawsze pomagają!

Mam ich trochę na mojej tablicy na pintereście, zapraszam do obserwowania :) KLIK



No to do roboty! :)

Peace,

Marcela

niedziela, 6 listopada 2016

Jestem nierobem?

"Jesteś nierobem" - przeczytałam wiadomość. Co poczułam?

Złość? 
Nie.

Smutek?
Nie, to chyba nie to...

Straciłam poczucie własnej wartości?
Nie, nie, to też nie to.


Zerknęłam na telefon jeszcze raz i... zaczęłam się śmiać. To naprawdę zabawne, jak ludzie są zawistni, nie potrafią znieść sukcesu innych i uwielbiają oceniać innych. A jeszcze śmieszniejsi są tacy, którzy za wszelką cenę chcą udowodnić, że nie zasłużyłeś na swoje sukcesy.

Nie wiem właściwie skąd biorą się tacy ludzie - tak nieszczęśliwi i zakompleksieni - że tak przeszkadzają im osoby, które odnoszą w swoim życiu jakieś sukcesy. Są przekonani, że gdy komuś coś się uda - to trzeba mu jakoś dopieprzyć, żeby zapomniał o tym co właśnie osiągnął. Myślą, że w ten sposób poczują się lepiej.

Oczywiście zawsze mają swoją argumentację - oni na to ciężko pracowali, a Ty jesteś nierobem - bo przecież nie siedziałeś nad tym po nocach, więc jakim prawem robisz coś na takim samy
m poziomie jak oni? Nie należy Ci się to.

Nie wiem, dlaczego ludzie tak lubią oceniać innych i wytykać im, że nie zasługują na to, co osiągnęli, nie mając pojęcia, jak w ogóle wygląda ich życie.

Takimi desperatami nie należy się przejmować. Toksycznych ludzi należy unikać. Pamiętaj, jeżeli coś Ci się uda, a wkładasz w to mniej pracy niż ktoś inny, nie oznacza, że na to nie zasługujesz :)

To chyba tyle. Róbcie co uważacie za stosowne, osiągajcie swoje cele i miejcie w dupie negatywnych ludzi :)

Peace,

Marcela

środa, 19 października 2016

Dlaczego potrzebujemy nowych wyzwań?

Szybko wchodzę do pokoju i zamykam za sobą drzwi. Nie mam w tej chwili ochoty na żadne kontakty z ludźmi. Aspołeczność? Może. A raczej potrzeba pobycia z własnymi myślami. 

Odrzucam torbę gdzieś na bok i nie przejmując się bałaganem jaki mnie otacza, po prostu rzucam się na łóżko. Perspektywa schowania się przed światem, zawinięcia w naleśnik z kołdry i słuchania "Don't cry" praktycznie bez przerwy, wydaje się niezwykle kusząca.

Zerkam na zdjęcia, które kiedyś poprzyklejałam na ścianie. Uśmiecham się na myśl o tych wszystkich wspomnieniach.

Zdjęcie z hubertusa, sprzed dwóch lat. Uśmiechamy się z Luśką do obiektywu, ja trzymam w ręce lisa. Tak, po tym hubertusie wydawało się, że tworzymy z Natanem idealną parę. A mnie wydawało się, że nauczyłam się sobie z nim radzić.

Kolejne zdjęcie - Zuza i Mitra, ja i Natan. Wszyscy bardzo szczęśliwi. Wtedy zaczynałam skakać na Natanie. Zaczęło się bardzo dobrze, po krótkim czasie bez problemu pokonywaliśmy razem prawie metr. Byłam pełna optymizmu, czułam, że to jest to, że już zawsze będzie idealnie. Ale... no, nie było.

Wracam myślami do wakacji - nocny teren, pływanie w stawie, rajd. Wydawałoby się, że zrobiłam z Natanem już wszystko.

No właśnie. Wydaje się. Przed chwilą wróciłam z treningu. Niby mamy zdawać w zimie srebro. Zaczynamy ćwiczyć te wszystkie figury, a ja nie jestem w stanie poradzić sobie z zebraniem konia. Ujeżdżenie to jakiś koszmar.

Biorę do ręki telefon, żeby włączyć muzykę idealnie pasującą do mojego nastroju. Moim oczom ukazuje się obrazek, który jakiś czas temu ustawiłam jako ekran blokady.



Chwilka. Wpatruję się przez chwilę w ten tekst. Przypominam sobie, jak uznałam, że ten cytat jest idealny, kiedy go znalazłam. Um, chyba miałam się nim kierować w życiu.

W głowie przeprowadzam szybką analizę - Natan po raz kolejny udowadnia mi, że czegoś nie potrafię. A czego oczekiwałam? Że będę teraz jeździć na ułożonym, współpracującym koniu?
Moment. Chyba zdecydowałam się na Natana z jakiegoś powodu - z normalnym koniem w życiu bym się tak dobrze nie bawiła.
Nic nie byłoby takim wyzwaniem, więc nie czułabym tej satysfakcji, kiedy coś w końcu się uda.



Tak naprawdę, jeżeli nie będziemy podejmować w życiu wyzwań - to nic się w nim nie zmieni.  Będzie, nudne, szare, monotonne. Albo się zmieni - wbrew naszej woli. Możemy albo sami kształtować swoją przyszłość, albo zrobią to na nas inni. W życiu trzeba do czegoś dążyć, trzeba mieć marzenia, o które się walczy. 

Taki chyba jest sens naszego istnienia - wyznaczanie sobie celów i osiąganie ich :)


Peace,

Marcela

sobota, 15 października 2016

Zastąp słowo problem słowem wyzwanie

Jeżeli ktoś chciałby wiedzieć, jaki jest sposób, żeby osiągać swoje cele, odnosić sukcesy i zawsze mieć motywację do działania, wystarczy... zastosować się do zdania w tytule. Poważnie.


Zbieram się do napisania tego postu naprawdę długo, co chwile wyskakuje mi coś ważniejszego. Nie jest łatwo, zaczęły się rozszerzenia, muszę godzić szkołę ze stajnią, więc i bez bloga sypiam po kilka godzin. Ogólnie napisanie tego posta cały czas było dla mnie problemem i chyba nie byłam do końca tego świadoma. Ale próbując jakoś zorganizować swoje życie, zaczęłam więcej rzeczy postrzegać właśnie jako wyzwania - no i proszę - post jakimś cudem powstał :)

Między innymi byliśmy tą wspaniałą ekipą na krakowskim weselu w Bibicach, jechaliśmy na koniach, na samym początku, dzięki Bogu nie mamy zdjęć w pełnym stroju :P



Tak naprawdę każda życiowa sytuacja może stać się wyzwaniem.
Tak samo wysiedzenia brykania Natana, jak i zrozumienie sensu wiązań koordynacyjnych (nadal się nie udało).

Screen od Zuzy, moje słoneczko :')


Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak dużo zależy od naszego podejścia do pewnych spraw i postrzegania rzeczywistości. A od tego zależy... praktycznie wszystko.

Człowiek, który we wszystkim widzi problemy, z pewnością nie będzie szczęśliwy i nie poradzi sobie z nimi wszystkimi - ponieważ będzie widzieć tylko negatywy, co skutecznie zniechęci go do działania. Natomiast osoba z pozytywnym podejściem, która wierzy w swoje umiejętności i chce je rozwijać, może osiągnąć tak naprawdę wszystko. W końcu we wszystkich "problemach" dostrzega wyzwania i szansę spróbowania czegoś nowego, zdobycie doświadczenia, nauczenie się czegoś.

fot. Kasia Miazga :)


Jest jeszcze jedną sentencja dotycząca postrzegania pewnych spraw, która bardzo do mnie przemawia:

"Jeśli ktoś nie chce, szuka powodów, jeśli chce, to szuka sposobów"

Prawda jest taka, że większość ograniczeń stwarzamy sobie sami. Zresztą przecież łatwiej jest wymyślać wymówki, niż szukać niestandardowych rozwiązań, aby coś osiągnąć.

Ale w życiu nie chodzi o to, żeby było łatwo. Trzeba pokonywać wszystkie przeciwności i za wszelką cenę dążyć do osiągnięcia swoich celów.

Myślę, że bardziej cieszy sukces, na który trzeba porządnie zapracować ;)

Peace,

Marcela

niedziela, 4 września 2016

Wakacje 2016

No i stało się - cudowne dwa miesiące dobiegły końca... Skończy się przesiadywanie w stajni od rana do wieczora i niestety, w moim przypadku dzierżawa Natana. Zacznie się szkoła, nauka i brak czasu na wszystko. Ale wiecie co? Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to były najlepsze wakacje mojego życia. Może dlatego, że spędziłam je dokładnie tak, jak chciałam - wyjechałam tylko na dwa tygodnie - na tydzień w bieszczady i na tydzień na rajd - a resztę mogłam spędzić z Natanem i przyjaciółmi :)


A dlaczego te wakacje były takie fantastyczne?


Po pierwsze - wzięłyśmy się z Julką za Nadzieję i Milkę - zaczęłyśmy naturala, jakieś sztuczki, zabrałyśmy się za naukę lonżowania i przede wszystkim - wsiadłyśmy na nie! :) Strasznie się z tego cieszę, bo nie miały na sobie jeźdźców dobrych kilka lat, a zachowują się naprawdę fajnie.



W końcu udało się coś, co właściwie było moim postanowieniem noworocznym. Chyba już dwa razy... Mianowicie - odchudzenie Natana :) Jeździłam na nim prawie codziennie, czasem na dłuższe tereny - zaczął naprawdę nieźle wyglądać. A po rajdzie chyba nawet można powiedzieć, że ma wagę w normie ;)




No właśnie - rajd... Nie mogłyśmy się go doczekać, ja zdecydowanie bardziej niż rok temu, ponieważ okazało się, że jadę na Natanie (jakieś 3 dni przed wyjazdem). Był w zasadzie tylko 1% szansy, że się uda, ale jakieś konie w Nawojowej okulały, więc pojechały dwa od nas - Tajson, no i Natan.

Niestety dosyć mocno się rozczarowałyśmy... Rok temu było naprawdę świetnie, a tym razem mieliśmy przewodniczkę, która nie radziła sobie z mapą i cały czas się gubiliśmy. Po poprzednim rajdzie opowiadałam wszystkim o pełnej emocji ucieczce przed burzą, kiedy pędziliśmy dzikim galopem przez pustynię, cali byliśmy w piachu spod kopyt i nic nie było widać i modliłam się tylko o to, żeby mój koń się nie przewrócił i o radości, kiedy po chwili szaleńczego biegu znaleźliśmy się w miejscu, gdzie pogoda była spokojniejsza. Teraz mogę pochwalić się uciekaniem przed burzą stępem i gubieniem się przy tym kilka razy...

Jednak mimo tego - było naprawdę fajnie, jak patrzę na to z perspektywy już prawie miesiąca - bardzo się ze sobą zżyłyśmy, nauczyłyśmy się bardziej współpracować, ja i Natan wypracowaliśmy jeszcze silniejszą więź. Te chwile, kiedy całe przemoczone, wykończone, po rozsiodłaniu koni przychodziłyśmy do pokoju miały swój urok. Chyba gdybym mogła cofnąć czas, chętnie przeżyłabym ten tydzień jeszcze raz :)




Udało mi się spełnić moje dwa małe marzenia - pływanie z koniem i nocny teren. Zaledwie kilka dni przed wakacjami gadałyśmy z Zuzą o tym, co chciałybyśmy zrobić w ciągu tych dwóch miesięcy - właśnie te dwie rzeczy były najważniejsze. Planowałyśmy, jak możemy to załatwić, a w kolejnym tygodniu już miałyśmy za sobą kąpiel w stawie z Herbą i Natanem.


fot. Tomasz Trulka


A jakiś czas później - nocny teren.

To było coś naprawdę niesamowitego! Nie braliśmy żadnych latarek, nic, żadnego światła i pojechaliśmy sobie do lasu. Momentami nie widziałam kompletnie nic i po prostu musiałam wierzyć w to, że Natan wie co ma robić i będzie szedł za Kamisem i nigdzie nas nie zgubi. To było niesamowite uczucie, pierwszy raz musiałam mu zaufać tak w stu procentach.



Co do terenów - jeździliśmy w nie naprawdę często, kilka razy byliśmy z Natem czołowymi i szło bardzo dobrze. Zachowuje się teraz fantastycznie, nawet nie myśli o brykaniu (co innego na ujeżdżalni). Kiedyś w terenach zawsze miałam bardzo krótką wodzę, żeby przypadkiem się nie schylał (i tak niewiele to pomagało), teraz jest zupełnie inaczej :)

Widzę też różnicę w sobie - tak naprawdę jeszcze przed tymi wakacjami, mimo tego, że chętnie jeździłam w tereny, to odczuwałam lekki niepokój. I strasznie bałam się galopować w dół xD Ale kiedy na rajdzie Natan nagle popędził cwałem z górki i oboje to przeżyliśmy, to przestałam się bać. Rozumiem już, dlaczego Luśka mówi, że jedna z rzeczy, które najbardziej kocha w jeździe konnej, to szybkość. Teraz sama to czuję. Kiedy kilka tygodni temu byłam w terenie z trenerem i wiedziałam, że zaraz będziemy się ścigać, nie czułam tak jak kiedyś, że "zaraz się zabijemy, Natan się przewróci, o nie, umrzemy". Poczułam raczej podekscytowanie, nie mogłam doczekać się momentu kiedy Natan rzuci się przed siebie dzikim galopem. Z tym koniem jestem w stanie zrobić chyba wszystko :)




No i w końcu - skoki :) Dawno nie skakaliśmy niczego więcej niż samotnych cavaletti, których po prostu było nam szkoda :p Ale po rajdzie nareszcie się do tego zabraliśmy, zaczynam chyba poważniej myśleć o srebrze, no ale to zobaczymy. Mam nadzieję, że w tym roku szkolnym uda mi się ze wszystkim wyrobić i będziemy skakać przynajmniej raz w tygodniu.



To naprawdę ogromny skrót tych cudownych dwóch miesięcy. A jak minęły wasze? :)

Peace,

Marcela

sobota, 13 sierpnia 2016

Najbardziej motywujący film na świecie

Każdemu z nas czasami brakuje motywacji. Myślę, że sporo z was nieraz nie zastanawiało się, czy nie rzucić tego wszystkiego w cholerę, bo nie idzie tak jakby się tego chciało. 

Jeśli nie możemy znaleźć motywacji w sobie, to trzeba poszukać jej gdzie indziej.

Dlatego przedstawiam wam film, po którym zawsze mam ochotę iść na trening i dać z siebie 100%. I wierzyć, że na pewno się uda. Po prostu chce mi się działać i dążyć do moich celów :)



Nigdy nie sądziłam, że spodoba mi się film o boksie. Naprawdę. W końcu co może być w tym ciekawego? A później obejrzałam "Rocky'ego". 


Zamierzam pisać właśnie o czwartej części – ponieważ ona ze wszystkich najbardziej mnie poruszyła.

Momentem, który wywołał we mnie najwięcej emocji, jest ten, kiedy Rocky jedzie autem niedługo po śmierci przyjaciela i przypomina sobie różne sceny ze swojego życia, w większości te, w których brał udział zmarły Apollo.
Rocky niesamowicie zaimponował mi decydując się stanąć na ringu z zabójcą swojego przyjaciela – musiał zdawać sobie sprawę z tego, jaki jest niebezpieczny. Jednak nie przejął się tym – liczyło się tylko to, aby go pokonać – tak, jak chciał tego Apollo.


Niesamowicie motywującą rzeczą, jest to, co dzieje się w drugiej połowie filmu – przedstawiony jest tam trening głównego bohatera, oraz Rosjanina, który ma się z nim zmierzyć. Kiedy ten drugi trenuje na nowoczesnych maszynach, w asyście mnóstwa profosjonalnych trenerów, jego postępy wciąż są rejestrowane – ten pierwszy nie ma praktycznie żadnego sprzętu – biega po śniegu, nosi kłody drewna, ciągnie sanie... Krótko mówiąc ćwiczy w bardzo prowizorycznych warunkach.



To jest właśnie wspaniałe i bardzo inspirujące – pokazuje, że nie trzeba mieć profesjonalnego sprzętu, żeby czegoś dokonać – tak naprawdę wystarczy chcieć – możemy osiągnąć wszystko, czego chcemy, potrzeba tylko trochę kreatywności.




Mówiąc bardziej ogólnie – o całej serii, a nie jedynie o czwartej części – Rocky jest moim "autorytetem", ponieważ nauczył mnie kilku rzeczy. Zawsze jet sobą i nie zwraca uwagi na to, że inni ludzie zwyczajnie się z niego śmieją. Ta samo nie zmieniają go sława i pieniądze – wciąż jest tym samym człowiekiem. Wierzy, że osiągnięcie sukcesu jest możliwe – i wytrwale dąży do swoich celów. Nawet jeśli idzie źle, nie poddaje się, tylko walczy.

Uważam ten film za naprawdę wspaniały i myślę, że każdy powinien go obejrzeć, szczególnie jesli brakuje mu motywacji do działania. Zdecydowanie polecam, nie tylko tą część :)


Polecam również wpis na tym blogu: KLIK


To chyba tyle :)

Peace,

Marcela

środa, 3 sierpnia 2016

Marzenia się nie spełniają

Marzenia się nie spełniają.

Ktoś w końcu musiał to powiedzieć. Mnóstwo jest ludzi, którzy opowiadają, co chcieliby osiągnąć, jak chcieliby żeby wyglądało ich życie, czego chcieliby dokonać. Opowiadają o swoich „marzeniach”. A prawda jest taka, że marzenia zwykle się nie spełniają.

A wiecie dlaczego?

Bo marzenia się spełnia.

Łatwo jest opowiadać o tym, czego się pragnie. Ale trudniej już jest zrobić coś w tym kierunku – bo  okazuje się, że trzeba ruszyć tyłek i opuścić tą swoją strefę komfortu. A tak naprawdę to, jak kiedyś będzie wyglądało nasze życie i czy będziemy szczęśliwi, zależy tylko i wyłącznie od nas :)

fot. Tomasz Trulka



Jedyną rzeczą, jaka stoi pomiędzy Tobą a Twoim marzeniem jest wola spróbowania i przekonanie, że jest ono możliwe do zrealizowania.
— Joel Brown



Piszę ten post, ponieważ ostatnio jest sprawa, która nie daje mi spokoju. Coraz częściej, kiedy słyszę, że ktoś narzeka, próbuję podnieść go na duchu, mówiąc o różnych pozytywach pewnych sytuacji, a on odpowiada „Mówisz tak, bo masz Natana, a on może robić wszystko”. I jak to słyszę, to nie jestem zła, tylko jest mi po prostu... trochę przykro.


Nie wiem jak ludzie sobie to wyobrażają. Może pewnego dnia przyszłam do stajni, zobaczyłam Natana, on powiedział „Kocham Cię, jesteś super, możesz robić ze mną co chcesz”? No chyba nie...


Bo wiecie, większość widzi tylko efekt końcowy. Ale mało kto widział, jak kiedyś ledwo się na nim utrzymywałam, kiedy postanowił sobie pobrykać. Mało kto pamięta, jak kiedyś nie mogłam jeździć na nim w teren, ani na oklep, „ze względów bezpieczeństwa”. Niewiele osób widziało jak nieraz płakałam po treningach, bo kompletnie sobie z nim nie radziłam. Nawet większość moich przyjaciół nie wiedziało o momentach, kiedy chciałam odpuścić i poważnie zastanawiałam się nad zmianą konia.

fot. Kasia Miazga


W to, jak Natan zachowuje się teraz i to, jak potrafię sobie z nim poradzić, włożyłam mnóstwo pracy i emocji. To była bardzo długa i trudna droga, a tak naprawdę do tego, co chciałabym osiągnąć jeszcze wiele brakuje.




Dlatego jak słyszę, że „Nie zrozumiem, bo mój koń może wszystko”, to... eh, szkoda gadać. Fajnie, że nie ma żadnych kontuzji, ale warto pamiętać o wrodzonej złościwości oraz niewiarygodnej umiejętności częstego potykania się o własne nogi, lub piasek. Kocham Natana nad życie, ale nie oszukujmy się, każdy koń oprócz zalet ma jakieś wady.



I kolejny mądry cytat. 

To, że ktoś coś osiągnął, nie oznacza, że Ci to zabrał ;) Więc zamiast narzekać, że komuś się udaje, bo coś tam ma, może lepiej skupić się na sobie, ruszyć w końcu tyłek i zrobić coś ze swoim życiem?


Chyba tyle, dorzucę tylko nowy film :)


Czekam na komentarze, to bardzo motywuje ;)

Peace,

Marcela

środa, 27 lipca 2016

Czy musisz jeździć na zawody?

Czy musisz jeździć na zawody?

Czy to, że ktoś to robi, oznacza, że jest lepszy?

Czy to jest coś, do czego każdy jeździec musi dążyć?




Odpowiedź brzmi, uwaga – NIE.


Chyba każdy kiedyś się zastanawiał, jakby to było wspaniale skakać te wszystkie parkury, podbijać czworoboki i zgarniać medale. Trzymać pełno rozet, wieszać je na ścianach w pokoju i z dumą pokazywać gościom. Zabierać znajomych na zawody, żeby zobaczyli jakie to wszystko jest super, fantastyczne, jakim to wspaniałym jeźdźcem się jest.


Są ludzie, którym się wydaje, że każdy kto zaczyna jeździć konno prędzej czy później będzie jeździć na zawody i je wygrywać. Że właśnie to powinno być celem każdego. A później okazuje się, że to wcale tak nie wygląda. Patrząc z zazdrością na swoich znajomych, których przygoda jeździecka niejednokrotnie jest znacznie krótsza, a biorą udział w zawodach można poczuć się... po prostu do dupy.


Ja też czasem tak sobie myślę - „Kurczę, fajnie by było tak jeździć na zawody, jeżdżę tyle lat, a tak naprawdę nic nie osiągnęłam”.


I wiecie co? Wchodzę później do stajni i widzę Natana. I przypominam sobie – te wszystkie pokazy, hubertusy, eksperymenty z naturalem, tereny, przed którymi modliłam się o przeżycie, a wracałam szczęśliwa, skoki (kiedy potem biegałam z metrem, żeby sprawdzić ile skoczyłam i cieszyłam się jak głupia z 94 centymetrów), nasze wspólne pływanie w stawie, nocny teren... ten moment, kiedy przestałam się bać jego brykania, a nawet je polubiłam...


Potem idę zajrzeć do Nadziei, która podbiega się przywitać. Przypomina mi się jak na nią wsiadłam, byłam pierwszym jeźdźcem od kilku lat, a ona nie strzeliła najmniejszego baranka. Jak nauczyła się z powrotem chodzić na lonży i jak uroczo za mną biega.


I uświadamiam sobie – że to mi w zupełności wystarczy :)


Prawda jest taka, że w jeździe konnej jest mnóstwo możliwości, które nie mają nic wspólnego z jeżdżeniem na zawody, trzeba tylko umieć je znaleźć, oraz wykorzystywać okazje :)

fot. Tomasz Trulka
fot. Tomasz Trulka
fot. Karolina Fraś
fot. Tomasz Trulka





To chyba tyle,

Peace,

Marcela


sobota, 28 maja 2016

Dlaczego tak łatwo się poddajemy?

No właśnie.

Znam całkiem sporo osób, których przygoda z jeździectwem zakończyła się tak samo szybko jak się zaczęła. Zwykle trudno jest zrozumieć, czym kierują się osoby, które porzucają swoją pasję - niekoniecznie jeździectwo. Szczególnie, kiedy widzimy je pełne zapału, motywacji, chętne do działania. Na początku wydają się takie rozentuzjazmowane, a później te wszystkie chęci gdzieś znikają. Rozpływają się w powietrzu?




A może właśnie nadmierny entuzjazm jest sprawcą zniechęcenia? Brzmi to nieco absurdalnie, a tak naprawdę, to bardzo prosty mechanizm. Osoby, które zaczynając, są bardzo zmotywowane, wierzą w swoje możliwości i są przekonane o szybkim osiągnięciu sukcesu, często poprostu... się rozczarowują.

Takie sytuacje mają często miejsce po obozach jeździeckich - nieraz zdarza się, że początkujący po dwóch tygodniach galopują, skaczą i myślą, że są panami świata. "Skoro z dwa tygodnie opanowałem to, to i to, to bez problemu nauczę się tego". No właśnie. Tutaj leży problem - jeźdźcy z dwutygodniowym stażem zwykle niczego nie umieją, a to, że jeszcze nie pospadali to jedynie zasługa przyzwyczajonych do takich osobników koni, ewentualnie szczęśliwy przypadek. 

Kiedy trafiają do jakiejś "normalnej" stajni, na "normalne" jazdy, okazuje się, że tak naprawdę nie mają żadnych podstaw. Sądzą, że są już na poziomie zaawansowanym, skoro nie mieli najmniejszych problemów z galopem (co z tego, że rzucali się po siodle niczym opętani), a tutaj nagle instruktor chce wziąć ich na lonżę. Coś takiego potrafi niesamowicie zdemotywować - bo okazuje się, że jazda konna wcale nie jest taka prosta, a podstawy to coś, co też trzeba sobie przez pewien czas wypracować.

Kiedyś, przy okazji jakiejś rozmowy, któryś z instruktorów w naszej stajni powiedział mi, że tutaj jeździ się na lonży jak najdłużej, bo najważniejsze jest wypracowanie dobrej podstawy. Nie skomentowałam tego, ale osobiście uważałam to za bardzo dziwne, "bo przecież w innych stajniach tak nie robią". Teraz, patrząc z nieco szerszej perspektywy, widzę, że ma to sens. I szkoda, że nie wszędzie ludzie mają takie podejście do tej sprawy, jak w Podskalanach.

fot. Podskalany



Są też tacy - którzy nie zniechęcają się od razu, po uświadomieniu sobie, że nie jest tak łatwo, jak się wydawało na początku. Oni, po osiągnięciu pewnego poziomu, uświadamiają sobie, że stoją w miejscu. Po prostu.

Bo co z tego, że nie masz żadnego problemu z zapanowaniem nad koniem, dobrze sobie radzisz we wszystkich trzech chodach, niby coś tak skaczesz, skoro czujesz, że w żaden sposób się nie rozwijasz?

Najgorzej, jeżeli masz wokół siebie ludzi, którzy cały czas robią "coś więcej" niż Ty, czujesz, że zawsze będą lepsi, masz świadomość, że nigdy ich nie dogonisz. A może po prostu oni robią coś innego?

To podstawowy błąd, który wszyscy popełniamy - nie tylko jeśli chodzi o jeździectwo - porównywanie się z innymi. To najgłupsze co możemy zrobić - każdy z nas jest inny, ma inne cele i priorytety i inne zdolności.



To, że ktoś jeździ na zawody, a Ty zamiast tego zajmujesz się naturalem, nie oznacza, że on jest od Ciebie lepszy! Każdy z nas jest INNY. Dlatego nie należy przejmować się tym, że ktoś robi coś, co wydaje się być wyższym poziomem. Ludzie często przez to, że za bardzo skupiają się na dokonaniach kogoś innego, zapominają o swoich osiągnięciach. Często nie zdajemy sobie sprawy, że są osoby, które chciały by być właśnie na naszym miejscu.

Zuza i Mitra, Julka i Bartek, Kasia i Czakram, Lusia i Łubin



Podsumowując - nikt nie mówił, że będzie łatwo. Wszystko wymaga czasu, więc nie warto zniechęcać się po pierwszych niepowodzeniach. Najważniejsze to skupić się na sobie i dążyć do wyznaczonych celów, z nikim się nie porównując.

Kasia i Lotnik


Tyle na dzisiaj,

Peace,

Marcela

niedziela, 8 maja 2016

Organizacja czasu

To chyba coś, z czym ostatnio mam problem - widać po częstotliwości postów, które tutaj dodaję...

Treningi, Natan, Nadzieja (o niej kiedy indziej), szkoła, no i jeszcze jakieś życie towarzyskie - blog zszedł na drugi plan. Teraz właśnie wracam z manifestacji, siedzę w pociągu jadącym z Warszawy, a obok mnie jest Luśka czytająca książkę, która najwyraźniej ją wciągnęła. Na początku byłam na siebie wściekła, że nie wzięłam nic do czytania. Jednak mam jeszcze nieco ponad dwie godziny, nim dojedziemy do Krakowa, więc mogę spokojnie w końcu coś tutaj napisać.

Ale chyba zaczęłam nieco odchodzić od tematu. A więc zacznijmy od tematu postu - nie jest to typowy koński temat, ale jeźdźcy to też ludzie, więc nie widzę przeszkód, żeby o tym pisać :)




☆ Treningi 

Od tego zacznijmy - jeżeli macie możliwość sami zadecydować o terminach waszych treningów, dobrze się zastanówcie.

Większość osób stara się nie umawiać na jazdy w dni, kiedy długo siedzą w szkole, mają cięższe przedmioty itp. Ja nie zgadzam się z takim podejściem. Dlaczego?

Po pierwsze - perspektywa tego, że po ciężkim dniu, będę mogła odpocząć (bardziej psychicznie niż fizycznie) u koni bardzo poprawia mi samopoczucie i działa bardzo motywująco. Od kiedy mam treningi w czwartki, jeszcze się nie zdażyło, żebym opuściła jakiś czwartek w szkole.

Po drugie - lepiej nie umawiać się na jazdy w dzień poprzedzający taki ciężki - bo zazwyczaj jest na taki dużo zadane (albo zapowiedziane jakieś testy), więc zwykle po prostu lepiej wtedy się pouczyć.

Po trzecie - weekendy. Wydają się być najlepszą opcją. Ale czy aby na pewno tak jest? Z jednej strony - teoretycznie nie mamy wtedy żadnych ograniczeń czasowych, ale z drugiej - kiedyś trzeba się pouczyć i wyjść do ludzi, prawda?
Myślę, że optymalna opcja to jeden dzień weekendu. U mnie jest to niedziela - zwykle od rana jestem u koni, a sobotę poświęcam na przygotowanie różnych rzeczy do szkoły i spotkania ze znajomymi.

Link do fp Lotka (Kasia, dziękuję za zdjęcie!)



☆ Nauka 

Niestety ten przykry (w sumie zależy dla kogo) obowiązek dotyczy większości z nas. Mamy różne priorytety - jedni biorą sobie zdobycie czerwonego paska za punkt honoru - innych satysfakcjonuje przejście z klasy do klasy. Jednak każdy poświęca jakiś czas na naukę - i zazwyczaj jest go całkiem sporo.

Jest mnóstwo osób, którym się wydaje, że nieustannie się uczą, a i tak ciągle coś im zostaje. W większości wypadków jest to wina złej ogranizacji. Więc... jak organizować się dobrze?

¤ Nie zostawiać wszystkiego na ostatnią chwilę - rzeczy, które nie wymagają dużego nakładu czasowego lepiej robić od razu, a pozostałe zwykle są zapowiadane sporo wcześniej - warto podzielić je na mniejsze zadania i realizować po kawałku

¤ Kiedy masz się uczyć - rób to. To i nic więcej. Jeżeli siedzisz nad książkami kilka godzin, a co chwilę odpisujesz na wiadomości, sprawdzasz fb, otwierasz snapy, albo robisz cokolwiek innego - nic dziwnego, że nic z tego nie wychodzi. Najlepiej ustalić sobie określony czas na naukę i wyłączyć wtedy telefon, telewizor, komputer i skupić się na tym co jest do zrobienia - kończy się wtedy znacznie szybciej.

¤ Warto też skupiać się w miarę możliwości na lekcjach i starać się zapamiętać jak najwięcej - i dzięki temu mieć mniej roboty w domu. Są lekcje, z których tak naprawdę nic się nie wynosi - warto na takich zajęciach zrobić skróconą notatkę z podręcznika, z której potem łatwiej będzie się uczyć. Robienie notatek to jedna z najlepszych metod na naukę, zamiast siedzieć nad tym w domu, lepiej zrobić to w szkole. Czasem ciężko się do tego zmusić, ale tak na logikę -i tak nie możesz spędzić tych 45 minut robiąc dokładnie to na co masz ochotę. Jeśli dobrze wykorzystasz ten czas, później będziesz mieć go więcej na inne rzeczy.



☆ Dojazdy 

Większość z nas musi dojeżdżać do szkoły czy stajni - dlatego warto jakoś wykorzystać czas w środkach komunikacji - pouczyć się (i mieć to później z głowy) albo poczytać (na co często mamy za mało czasu).

U mnie niestety jest to niemożliwe - pozdrawiam wszystkich z chorobą lokomycyjną ;) Jednak nieraz zdarza mi się czekać sporo czasu na przystankach - kiedyś w takich sytuacjach wyciągałam telefon i przeglądałam fb -teraz prawie zawsze mam ze sobą książkę.





☆ Internet i telewizja 

To chyba największe pożeracze czasu - ale nikt raczej nie ma ochoty z nich zrezygnować.

Według mnie, trzeba po prostu umieć nad tym zapanować - nie wgapiać się bezmyślnie w ekran przez kilka godzin, jeśli nie mamy nic konkretnego do zrobienia.

Warto wyznaczyć sobie codziennie ilość czasu, który możemy spędzić w internecie. Czy będzie to kwadrans, czy cztery godziny, najważniejsze, żeby nie przekroczyć tego limitu. W większości nawet nie zdajemy sobie sprawy ile czasu marnujemy w taki sposób.

Co do telewizji - wgapianie się godzinami w telewizor i przeskakiwanie po kanałach szukając czegoś interesującego jest... głupie. To właściwie tylko strata czasu.

Lepiej sprawdzić wcześniej jakie programy nas interesują i uwzględnić to w planie dnia.




Wydaje mi się, że to tyle. Mam nadzieję, że post się spodobał i komuś się przyda :)

Peace,

Marcela

piątek, 25 marca 2016

3 powody, dla których warto jeździć konno

Pomijając szereg korzyści zdrowotnych (może napiszę kiedyś o tym osobny post), jeździectwo ma mnóstwo zalet, zdecydowanie więcej niż wad. Warto jeździć konno, więc mam nadzieję, że jeśli trafi tutaj ktoś nie do końca o tym przekonany, to uda mi się rozwiać jego wątpliwości :)

Hubertus 2013



1. Cierpliwość

Zapewne doskonale zdajecie sobie sprawę, że cierpliwość to bardzo ważna cecha, która jest dosyć istotna w funkcjonowaniu w społeczeństwie. Niestety wielu z nas brakuje tej ważnej umiejętności. Wszyscy chcielibyśmy wszystko „od razu”, „natychmiast”, „w tej chwili”. Czekać, pracować na coś latami? Brzmi zniechęcająco. 

A jednak w życiu nie dostaniemy od razu wszystkiego, co sobie zażyczymy. Musimy sami pracować na sukcesy, sami musimy walczyć o nasze marzenia. Mamy różne cele – począwszy od takich, których dokonanie może zająć co najwyżej kwadrans, ale i takie na które należy poświęcić wiele godzin, dni, tygodni, a czasem nawet miesięcy czy lat.

To, że jakiś cel jest długoterminowy potrafi skutecznie od niego odepchnąć. Ja, dzięki koniom, oduczyłam się myślenia w ten sposób.

Dlaczego jazda konna uczy nas cierpliwości? 

To sport, jak każdy inny. Kiedy zaczynamy przygodę z jeździectwem, uczymy się wszystkiego od podstaw. Widzimy wokół siebie ludzi, którzy są na znacznie wyższym poziomie. Wielu początkujących jeźdźców im zazdrości. Ale to taka „budująca” zazdrość – dzięki niej starają się bardziej, żeby jak najszybciej dojść na wyższy poziom. Wielu ludzi, którzy wcześniej nie mieli okazji sprawdzić swoich zdolności w tym sporcie, uważają go za prosty i sądzą, że nie potrzeba zbyt wiele czasu, aby osiągnąć wysoki poziom umiejętności. 

Jednak gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że to wszystko nie jest takie proste. Na efekty pracuje się miesiącami, regularnie (bez tego ani rusz), dokładnie ćwicząc wszystkie elementy.
I nagle taki jeździec uświadamia sobie coś bardzo istotnego - dążenie do celu też jest czymś wspaniałym. Nie tylko moment, kiedy osiąga to, co chciał osiągnąć, ale cała droga, którą musiał pokonać, żeby się udało.

Dzięki temu poznaje nieco inny sposób postrzegania rzeczywistości - zamiast skupiać się jedynie na celu, lepiej cieszyć się również całym procesem dążenia do niego! Z takim podejściem jest w życiu zdecydowanie łatwiej.

Kasia i Łotr



2. Odstresowanie

Stres jest nieodłącznym elementem naszego życia. Ciągle się gdzieś śpieszymy, mamy coś do zrobienia, a gonią nas terminy. Martwimy się naszym wizerunkiem - tak naprawdę bezustannie jesteśmy przez kogoś oceniani.

Chwila spędzona w stajni może pomóc odepchnąć wszystkie problemy gdzieś na bok. Więź z koniem, to coś niezwykłego. Niewiele osób to rozumie. Konie to z natury spokojne, łagodne zwierzęta. Kontakt z nimi potrafi odstresować - może dlatego, że nas nie oceniają?

Nie obchodzi ich to jak wyglądamy, czy jaki jest nasz status społeczny. Dla koni liczy się to, jak je traktujemy. Sami musimy wypracować sobie ich szacunek i sympatię. Nie załatwimy tego przez znajomości, czy pieniędzmi, ewentualnie marchewkami ;)

Niesamowitym plusem koni jest to, że mogą słuchać. Nie będą przerywać, kiedy postanowisz opowiedzieć im o swoich problemach. Nawet Natan tego nie robi (bo jest zbyt zajęty jedzeniem?).

Nie da się tak naprawdę opisać tego, jak przebywanie z końmi potrafi uspokoić i odstresować. Coś takiego trzeba po prostu samemu przeżyć.

Podskalany :)



3. Ludzie

Może być zaskakujące, że piszę o ludziach, jako o zalecie jeździectwa - w końcu to sport wyjątkowo indywidualny. Jak powszechnie wiadomo, najlepiej skupić się na sobie, koniu i tym co mówi trener. Nic innego nie powinno mieć znaczenia.

Jednak my, koniarze, jesteśmy osobami bardzo towarzyskimi. W stajni zazwyczaj wszyscy są bardzo otwarci i pomocni. To dosyć ciekawa sprawa - ja z natury jestem bardzo nieśmiała, a w stajni staję się zupełnie inną osobą, otwartą i pewną siebie.

W stajni często powstają przyjaźnie na lata. Koniarze łatwo łączą się w grupy, może dlatego, że czasami ciężko nam dogadać się z resztą społeczeństwa, w końcu nie wszyscy mają ochotę bez przerwy wysłuchiwać o tym jak wyglądał ostatni trening, jak nie możemy dogadać się z naszym koniem, czy nawet o najnowszej kolekcji Eskadrona.

Ja w stajni poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi, z którymi w większości często spotykamy się również poza stajnią. 

Między jeźdźcami panuje jakieś takie... zrozumienie, zazwyczaj wszyscy czujemy się dobrze w swoim towarzystwie. Fajnie znaleźć grupę osób, z którymi dzieli się pasję - zawsze jest o czym rozmawiać, jest kogo poprosić o radę, o pomoc... To naprawdę coś fantastycznego :)

Niecały tydzień temu, moi wspaniali przyjaciele przyjechali pod mój dom, żeby zrobić mi niespodziankę urodzinową :)
Lusia i Łubin, Zuza i Mitra, ja i Natan, Karolina i Soraya


To wszystko na dzisiaj :) Mam nadzieję, że post się spodobał i zgadzacie się ze mną co do tych trzech powodów :) 

Czekam na komentarze, co mielibyście ochotę przeczytać


Peace,

Marcela

wtorek, 15 marca 2016

Po prostu Natan

Natan? To dosyć złośliwe stworzenie, bez większych ambicji – jego pasją jest jedzenie. W zasadzie to pod zainteresowania można podciągnąć również zrzucanie – po latach praktyki stał się prawdziwym mistrzem – jego barany zawsze są niezwykle spektakularne – aż przyjemnie popatrzeć.

Pierwszy raz zobaczyłam go w czerwcu 2013 roku, kiedy zmieniałam stajnię – trzeba przyznać, że chłopak wygląda całkiem niewinnie – wydawał się bardzo sympatyczny, liżąc mnie na powitanie po ręce.

Jeździłam tam przez kilka miesięcy, więc zdążyłam usłyszeć o nim parę historii – ku mojemu zdziwieniu był "tym strasznym koniem, który staje dęba i nawet pan Bartek z niego spadł". Zaintrygowało mnie to i po pewnym czasie, moją największą ambicją stała się jazda na nim, chociażby stępem – potrzebowałam czterech miesięcy, aby ubłagać o to instruktora. Warto było czekać.



Pierwsza jazda była dla mnie dużym zaskoczeniem – sądziłam, że Natan to dzikie, nieokiełznane zwierzę, które od razu popędzi gdzieś dzikim galopem, wysadzając mnie po kilku metrach. Zaniepokojona wsiadłam w siodło i ze zdziwieniem odkryłam, że koń stoi. I stanie, jest rzeczą, którą robi najchętniej...

Jazda wyszła naprawdę dobrze – zależało mi przynajmniej na stępie, a skończyło się na zadowalającej ilości galopu. Pod koniec prawie się zabiliśmy, ponieważ Natuś postanowił potknąć się o własne nogi (nie wspominałam jeszcze, że jest kompletną sierotą, chyba powinnam...). Jednak obyło się bez upadków, a co ważniejsze – bez prób pozbycia się mnie z grzbietu. Byłam przeszczęśliwa.




Jednak nie było tak kolorowo, jak sądziłam, że będzie. Natan nie stał się nagle wspaniałym, ułożonym koniem, który postanowił mnie pokochać i słuchać, jak przewidywałam – okazało się, że jest dosyć chimeryczny, a w czasie naszej pierwszej jazdy po prostu miał dobry dzień. Przez kilka tygodni jeździłam na nim, ale na galop przesiadałam się na inne konie, "dla bezpieczeństwa". Później dla bezpieczeństwa nie jeździłam na nim przez miesiąc, bo instruktor stwierdził, że to jednak zły pomysł...

Jednak dzięki mojej determinacji po pewnym czasie wróciłam do jazd na nim, nawet galop zaczął jako tako wychodzić. Często próbował mnie zrzucać – na początku po prostu miałam szczęście, że nie spadałam – później się do tego przyzwyczaiłam, dzięki czemu dosyć ciężko wysadzić mnie z siodła ;)


Mimo, że pokochałam go najmocniej jak tylko piętnastolatka jest w stanie, nie odwzajemniał mojego uczucia – szarpał się, brykał, nie słuchał. Jednak ja nie planowałam się poddawać – wiedziałam, że to właśnie "ten" koń i że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Kiedy ludzie widzieli, że go siodłam, ciągle słyszałam, że mi współczują, że muszę na nim jeździć – nikt nie wierzył w moje zapewnienia i deklaracje, że robię to z własnej woli. Ale nie przeszkadzało mi to.

Kilka razy byłam na nim w terenie – z czego tak naprawdę tylko jeden był udany – podczas większości kończyło się na tym, że nie galopowaliśmy, ponieważ zaczynałam panikować przy pierwszej lepszej okazji. Na początku wakacji udało mu się zrzucić mnie po raz pierwszy, po około 60-sekundowym rodeo – wtedy usłyszałam, że nie mogę jeździć na nim w teren.


Później usłyszałam, że nie mogę jeździć bez wypinaczy, a jeszcze później, że nie mogę wsiadać na oklep.

Niby nie są to jakieś ogromne ograniczenia i wiem, że to "ze względów bezpieczeństwa", ale mimo wszystko czułam się wtedy okropnie – dopiero co miałam wrażenie, że wszystko zmierza w dobrym kierunku – w końcu byłam w stanie bez problemu na nim galopować i przekazywać mu komunikaty, na które raczął reagować. A wszystko nagle... przepadło?


Jednak pojawiła się nowa możliwość – warsztaty naturala. Wiedziałam, że to szansa, żeby zacząć się z nim lepiej dogadywać i żeby wszyscy zobaczyli, jak sobie z nim radzę.


Nienawidziłam pracy z ziemii, podobnie jak Natan. Poziom współpracy spadł poniżej Rowu Mariańskiego. Ten tydzień był niesamowicie ciężki, jednak kiedy ostatniego dnia udało mi się galopować na kantarze i to jako czołowa, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie!

I tak minęły wakacje, w międzyczasie zdałam BOJ (oczywiście nie na Natanie, nie mogłam na nim skakać) i nadeszła jesień, a co za tym idzie – hubertus! Jedynie dzięki przypadkowi pojechałam na nim w teren – był niesamowicie grzeczny, jak nie on – ani jednego baranka (mimo tego, że w stajni zaczął zachowywać się jak cywilizowany, w terenie wciąż różnie bywało). I okazało się, że mogę spróbować pojechać na nim w gonitwie kłusowej.


W naszej stajni przed Hubertusem zwykle są eliminacje (do poszczególnych koni), które jednocześnie są zawodami – wszyscy byli mocno zaskoczeni, kiedy zajęliśmy trzecie miejsce.

Stresowałam się przed gonitwą i to bardzo – nie mogłam przewidzieć, jak Natan zachowa się na otwartej przestrzeni. Godzinę przed rozpoczęciem pojechaliśmy w teren – konik dosłownie wychodził z siebie, roznosiło go! Przetrwałam kilka serii baranów w wersji hard (to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć), Natan co chwilę rzucał się galopem i coś odwalał. Bałam się jak nigdy, ale wiedziałam, że pod żadnym pozorem nie mogę się poddać. Nie zależało mi na wygranej. Chciałam po prostu pojechać na nim Hubertusa.

I wygrałam! Kiedy tylko wjechaliśmy na pole, nieco się uspokoiłam, on też. Podczas samej gonitwy tylko raz bryknął. Chciałabym wiedzieć, jakie miny mieli wtedy ludzie, którzy przekonywali mnie, że Natan do niczego się nie nadaje.



Potem wszystko zaczęło się układać – regularnie ćwiczyliśmy naturala, a później kadryl – nasza stajnia przygotowywała pokaz na mikołajki. Dobrze wspominam tamten okres – daliśmy sobie spokój z wypinaczami, nawet kilka razy jeździłam na oklep. Natan raczej mnie nie zrzucał – jedynie dwa lub trzy razy zdarzyło mu się przewrócić ze mną na grzbiecie.

A na wiosnę stało się coś, o czym zawsze marzyłam – zaczęliśmy razem skakać! Okazało się, że Natan naprawdę to lubi i fajnie mu to wychodzi – jak na razie nasz rekord to 94 centymetry :)




No i tak to wygląda – Natan zwykle mnie słucha, bez większych problemów sobie z nim radzę. Jeździmy pokazy, czasem coś poskaczemy. Myślę, że przez te dwa lata przywiązał się do mnie. Mamy lepsze i gorsze okresy, jak to zwykle bywa. Jednak nie wyobrażam sobie przestać na nim jeździć.

W wakacje zamierzam zdawać SOJ i chcę pojechać właśnie na nim. Wiem, że czeka nas sporo pracy, ale jesteśmy zdecydowanie "bliżej niż dalej".



Natan to po prostu koń z charakterem. Jest złośliwy – podobnie jak ja, może dla tego tak dobrze się dogadujemy. Jest sierotą, która potyka się o piasek, lub o własne nogi (kolejna wspólna cecha).

Jednak to, że jest taki, jaki jest nie czyni go w żaden sposób gorszym – każdy zasługuje na miłość. Z konia, na którym prawie nikt nie jeździł i którego mnóstwo osób się bało, stał się koniem, który chodzi normalnie na jazdy, czasem nawet pod słabszymi jeźdźcami, którego bierze się od czasu do czasu dla początkujących na lonżę i oprowadzki, którym ludzie zachwycają się podczas pokazów. Za jakiś czas może pojedzie na jakieś zawody skokowe, gdzie będzie mógł się wykazać. A to tylko dzięki temu, że ktoś go pokochał i w niego uwierzył.



Oczywiście to co tutaj opisałam, nie oddaje w całości mojej przygody z Natanem – było wiele wspaniałych momentów, ale były też gorsze chwile – jednak zawsze miałam wsparcie osób, które we mnie wierzyły – mojego wspaniałego trenera i moich cudownych przyjaciół – gdyby nie oni, pewnie nie byłabym w tym miejscu, gdzie teraz jestem.


Towarzyskie stworzenie
Przygotowany do pokazu


Hubertus 2014 - zwycięstwo! :)


Hubertus 2015 - tym razem w roli lisa
Drużyna skoczków :) Natan trzeci od lewej


Od niedawna ćwiczymy sztuczki - zaczynamy od tych najprostszych :)


Peace,
Marcela