Natan? To dosyć złośliwe stworzenie, bez większych ambicji – jego pasją jest jedzenie. W zasadzie to pod zainteresowania można podciągnąć również zrzucanie – po latach praktyki stał się prawdziwym mistrzem – jego barany zawsze są niezwykle spektakularne – aż przyjemnie popatrzeć.
Pierwszy raz zobaczyłam go w czerwcu 2013 roku, kiedy zmieniałam stajnię – trzeba przyznać, że chłopak wygląda całkiem niewinnie – wydawał się bardzo sympatyczny, liżąc mnie na powitanie po ręce.
Jeździłam tam przez kilka miesięcy, więc zdążyłam usłyszeć o nim parę historii – ku mojemu zdziwieniu był "tym strasznym koniem, który staje dęba i nawet pan Bartek z niego spadł". Zaintrygowało mnie to i po pewnym czasie, moją największą ambicją stała się jazda na nim, chociażby stępem – potrzebowałam czterech miesięcy, aby ubłagać o to instruktora. Warto było czekać.
Pierwsza jazda była dla mnie dużym zaskoczeniem – sądziłam, że Natan to dzikie, nieokiełznane zwierzę, które od razu popędzi gdzieś dzikim galopem, wysadzając mnie po kilku metrach. Zaniepokojona wsiadłam w siodło i ze zdziwieniem odkryłam, że koń stoi. I stanie, jest rzeczą, którą robi najchętniej...
Jazda wyszła naprawdę dobrze – zależało mi przynajmniej na stępie, a skończyło się na zadowalającej ilości galopu. Pod koniec prawie się zabiliśmy, ponieważ Natuś postanowił potknąć się o własne nogi (nie wspominałam jeszcze, że jest kompletną sierotą, chyba powinnam...). Jednak obyło się bez upadków, a co ważniejsze – bez prób pozbycia się mnie z grzbietu. Byłam przeszczęśliwa.
Jednak nie było tak kolorowo, jak sądziłam, że będzie. Natan nie stał się nagle wspaniałym, ułożonym koniem, który postanowił mnie pokochać i słuchać, jak przewidywałam – okazało się, że jest dosyć chimeryczny, a w czasie naszej pierwszej jazdy po prostu miał dobry dzień. Przez kilka tygodni jeździłam na nim, ale na galop przesiadałam się na inne konie, "dla bezpieczeństwa". Później dla bezpieczeństwa nie jeździłam na nim przez miesiąc, bo instruktor stwierdził, że to jednak zły pomysł...
Jednak dzięki mojej determinacji po pewnym czasie wróciłam do jazd na nim, nawet galop zaczął jako tako wychodzić. Często próbował mnie zrzucać – na początku po prostu miałam szczęście, że nie spadałam – później się do tego przyzwyczaiłam, dzięki czemu dosyć ciężko wysadzić mnie z siodła ;)
Mimo, że pokochałam go najmocniej jak tylko piętnastolatka jest w stanie, nie odwzajemniał mojego uczucia – szarpał się, brykał, nie słuchał. Jednak ja nie planowałam się poddawać – wiedziałam, że to właśnie "ten" koń i że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Kiedy ludzie widzieli, że go siodłam, ciągle słyszałam, że mi współczują, że muszę na nim jeździć – nikt nie wierzył w moje zapewnienia i deklaracje, że robię to z własnej woli. Ale nie przeszkadzało mi to.
Kilka razy byłam na nim w terenie – z czego tak naprawdę tylko jeden był udany – podczas większości kończyło się na tym, że nie galopowaliśmy, ponieważ zaczynałam panikować przy pierwszej lepszej okazji. Na początku wakacji udało mu się zrzucić mnie po raz pierwszy, po około 60-sekundowym rodeo – wtedy usłyszałam, że nie mogę jeździć na nim w teren.
Później usłyszałam, że nie mogę jeździć bez wypinaczy, a jeszcze później, że nie mogę wsiadać na oklep.
Niby nie są to jakieś ogromne ograniczenia i wiem, że to "ze względów bezpieczeństwa", ale mimo wszystko czułam się wtedy okropnie – dopiero co miałam wrażenie, że wszystko zmierza w dobrym kierunku – w końcu byłam w stanie bez problemu na nim galopować i przekazywać mu komunikaty, na które raczął reagować. A wszystko nagle... przepadło?
Jednak pojawiła się nowa możliwość – warsztaty naturala. Wiedziałam, że to szansa, żeby zacząć się z nim lepiej dogadywać i żeby wszyscy zobaczyli, jak sobie z nim radzę.
Nienawidziłam pracy z ziemii, podobnie jak Natan. Poziom współpracy spadł poniżej Rowu Mariańskiego. Ten tydzień był niesamowicie ciężki, jednak kiedy ostatniego dnia udało mi się galopować na kantarze i to jako czołowa, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie!
I tak minęły wakacje, w międzyczasie zdałam BOJ (oczywiście nie na Natanie, nie mogłam na nim skakać) i nadeszła jesień, a co za tym idzie – hubertus! Jedynie dzięki przypadkowi pojechałam na nim w teren – był niesamowicie grzeczny, jak nie on – ani jednego baranka (mimo tego, że w stajni zaczął zachowywać się jak cywilizowany, w terenie wciąż różnie bywało). I okazało się, że mogę spróbować pojechać na nim w gonitwie kłusowej.
W naszej stajni przed Hubertusem zwykle są eliminacje (do poszczególnych koni), które jednocześnie są zawodami – wszyscy byli mocno zaskoczeni, kiedy zajęliśmy trzecie miejsce.
Stresowałam się przed gonitwą i to bardzo – nie mogłam przewidzieć, jak Natan zachowa się na otwartej przestrzeni. Godzinę przed rozpoczęciem pojechaliśmy w teren – konik dosłownie wychodził z siebie, roznosiło go! Przetrwałam kilka serii baranów w wersji hard (to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć), Natan co chwilę rzucał się galopem i coś odwalał. Bałam się jak nigdy, ale wiedziałam, że pod żadnym pozorem nie mogę się poddać. Nie zależało mi na wygranej. Chciałam po prostu pojechać na nim Hubertusa.
I wygrałam! Kiedy tylko wjechaliśmy na pole, nieco się uspokoiłam, on też. Podczas samej gonitwy tylko raz bryknął. Chciałabym wiedzieć, jakie miny mieli wtedy ludzie, którzy przekonywali mnie, że Natan do niczego się nie nadaje.
Potem wszystko zaczęło się układać – regularnie ćwiczyliśmy naturala, a później kadryl – nasza stajnia przygotowywała pokaz na mikołajki. Dobrze wspominam tamten okres – daliśmy sobie spokój z wypinaczami, nawet kilka razy jeździłam na oklep. Natan raczej mnie nie zrzucał – jedynie dwa lub trzy razy zdarzyło mu się przewrócić ze mną na grzbiecie.
A na wiosnę stało się coś, o czym zawsze marzyłam – zaczęliśmy razem skakać! Okazało się, że Natan naprawdę to lubi i fajnie mu to wychodzi – jak na razie nasz rekord to 94 centymetry :)
No i tak to wygląda – Natan zwykle mnie słucha, bez większych problemów sobie z nim radzę. Jeździmy pokazy, czasem coś poskaczemy. Myślę, że przez te dwa lata przywiązał się do mnie. Mamy lepsze i gorsze okresy, jak to zwykle bywa. Jednak nie wyobrażam sobie przestać na nim jeździć.
W wakacje zamierzam zdawać SOJ i chcę pojechać właśnie na nim. Wiem, że czeka nas sporo pracy, ale jesteśmy zdecydowanie "bliżej niż dalej".
Natan to po prostu koń z charakterem. Jest złośliwy – podobnie jak ja, może dla tego tak dobrze się dogadujemy. Jest sierotą, która potyka się o piasek, lub o własne nogi (kolejna wspólna cecha).
Jednak to, że jest taki, jaki jest nie czyni go w żaden sposób gorszym – każdy zasługuje na miłość. Z konia, na którym prawie nikt nie jeździł i którego mnóstwo osób się bało, stał się koniem, który chodzi normalnie na jazdy, czasem nawet pod słabszymi jeźdźcami, którego bierze się od czasu do czasu dla początkujących na lonżę i oprowadzki, którym ludzie zachwycają się podczas pokazów. Za jakiś czas może pojedzie na jakieś zawody skokowe, gdzie będzie mógł się wykazać. A to tylko dzięki temu, że ktoś go pokochał i w niego uwierzył.
Oczywiście to co tutaj opisałam, nie oddaje w całości mojej przygody z Natanem – było wiele wspaniałych momentów, ale były też gorsze chwile – jednak zawsze miałam wsparcie osób, które we mnie wierzyły – mojego wspaniałego trenera i moich cudownych przyjaciół – gdyby nie oni, pewnie nie byłabym w tym miejscu, gdzie teraz jestem.
|
Towarzyskie stworzenie |
|
Przygotowany do pokazu |
|
Hubertus 2014 - zwycięstwo! :) |
|
Hubertus 2015 - tym razem w roli lisa |
|
Drużyna skoczków :) Natan trzeci od lewej |
|
Od niedawna ćwiczymy sztuczki - zaczynamy od tych najprostszych :) |
Peace,
Marcela