Chcemy robić wielkie rzeczy.
No, większość z nas.
Nawet jeśli nie wielkie, to zwyczajne, ale robić je dobrze. Czasem równie dobrze, czasem lepiej niż inni.
Wiele z nas chce tworzyć coś swojego, wartościowego.
Ja też.
Tylko czasami zapominamy, że nie wszystko można mieć od razu. Rzucamy się na zbyt głęboką wodę własnych oczekiwań, a później zastanawiamy się, dlaczego tak trudno utrzymać się na powierzchni - i toniemy wspólnie z naszymi ambicjami.
“Musisz wrzucać coś przynajmniej raz na dwa tygodnie” - usłyszałam kilka miesięcy temu. Uśmiechnęłam się i odprałam coś w stylu, że mam inne plany - chciałam publikować trzy posty tygodniowo. Z tego co pamiętam - nie było ani jednego tygodnia z taką ilością wpisów.
Stawiając sobie zbyt wysoki cel, który jest możliwy, oczywiście, ale bardzo trudny do zrealizowania, możemy bardzo łatwo się od niego oddalić. Wymagając od siebie znacznie więcej, niż robiliśmy do tej pory - zwykle się zniechęcamy. Ja, widząc, że pisanie trzech wpisów to dla mnie jak na razie za dużo (jeżeli chcę, żeby miały jakąkolwiek wartość i żebym była z nich względnie zadowolona) automatycznie wysyłałam sama sobie komunikat “ten cel i tak jest nie do osiągnięcia, więc nie muszę pisać w tej chwili”. I nie pisałam wcale.
Ile razy jest tak, że chcemy coś osiągnąć od razu?
Zniechęcamy się podczas odchudzania - bo codzienna siłownia czy basen sprawia, że zwyczajnie nie mamy siły. Natychmiastowe odstawienie kalorycznych produktów po kilku dniach (jeśli nie godzinach) zwykle prowadzi do jakiegoś załamania i zjedzenia przykładowo czekolady. Kiedy czekolada jest już zjedzona, dzień uznajemy za przegrany, a jak dzień to już w ogóle tydzień, przecież od poniedziałku karta znowu będzie czysta. I tak w kółko.
Ostatnio ktoś mi powiedział, że mam pisać minimum raz w tygodniu. I chyba wszystkie poprzednie próby robienia zbyt wiele, zbyt wcześnie, czegoś mnie nauczyły - i zamiast unosić się ambicją, odpowiedziałam “okej”.
Na pewno nie zamierzam się na tym zatrzymać. Ale nie chcę nigdzie pędzić. Za jakiś czas postaram się pisać więcej. Na razie wchodzę w pewną regularność, wyrabiam sobie nawyk pisania tego jednego tekstu w tygodniu, uczę się wynajdywać dziury w moim dość napiętym ostatnio grafiku, w których mogę usiąść na chwilę i zająć się pisaniem.
Oczywiście, są rzeczy, które muszą być zrobione szybko - bo życie czasami stawia nas w trudnych sytuacjach i zmusza do szybkiego przystosowania do zmian. Jednak w momencie kiedy chcemy zacząć się czymś zajmować z własnej inicjatywy, po prostu zabrać się do czegoś nowego (lub powrócić do czegoś, co zaniedbaliśmy), to warto zrobić to na spokojnie. Małymi krokami. Bo takie są lepsze od wielkich, które tylko planujemy.
Bardzo ważna jest regularność. Wcześniej często zdarzało się, że zaczynałam coś pisać, potem uznawałam, że nie mam “weny” i zostawiałam taki wpis na “za kilka godzin”, czy “na jutro” i nigdy go nie kończyłam. Czymkolwiek jest wena - powinna nas zastać przy pracy. Teraz nawet, jeśli nie jestem w nastroju do pisania i tak otwieram laptopa. I nawet jeśli idzie odpornie - robię co mogę. Bo niedziela, koniec tygodnia, to zawsze nieprzekraczalny termin. Nie ma takiej możliwości, żeby przed poniedziałkiem wpis się nie pojawił.
I jak widać, na razie całkiem nieźle mi wychodzi.
Jeżeli chcecie się czymś zająć - spokojnie, mamy czas.
O jaa coraz lepsze te wpisy! Uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję, to chyba efekt regularności :)
Usuń