Dźwięk budzika.
Zdezorientowana wyrywam się ze snu. Jakim cudem już jest rano? Szybko zwlekam się z łóżka, aby powstrzymać mój telefon przed wydawaniem okropnych dźwięków. Dobrze, że moje pomysły z ustawianiem piosenek Beatels’ów jako budzik dawno odeszły w niepamięć. W przeciwnym wypadku, Paul McCartney mógłby naprawdę być teraz martwy.
Wciąż lekko zagubiona i wytrącona z rytmu schodzę powoli po schodach. Moja kotka ułożona wygodnie na fotelu zdziwiona podnosi głowę i przygląda mi się swoimi dwukolorowymi oczami.
“Zgłupiałaś, żeby wstawać o tej porze?” - zdaje się mówić jej spojrzenie. Tak, chyba zgłupiałam. Lekko wzdycham i kieruję swoje kroki do kuchni, aby poratować się kubkiem porządnej kawy. Stawiam wodę w czajniku - o tej godzinie obsługa ekspresu znacznie przewyższa moje kompetencje.
Kilkanaście minut później wychodzę z domu. Wrócę pewnie wykończona wieczorem. I wiecie co? Jestem naprawdę szczęśliwa.
Dość dawno ustawiłam sobie ten obrazek jako tapetę w telefonie. I wszystko wygląda na to, że przez te kilka miesięcy całkiem mi się udało.
Nie jest idealnie.
Często myślimy, że szczęśliwi możemy być dopiero, kiedy wszystko będzie idealnie poukładane, uporządkowane, a problemy przestaną istnieć.
Długo myślałam tak samo. Wiecie, wszystko idealnie rozplanowane, czas dla wszystkich znajomych, spokojna praca, brak problemów (wychowawczych?) z Natanem i jakichkolwiek innych, tych bardziej życiowych.
Prawda jest taka, że to szczęście wygląda zupełnie inaczej niż sobie je wyobrażałam.
To nie tak, że Natan nagle stał się idealnym koniem, który zawsze chętnie współpracuje.
To ja, każdego dnia, nie mogę się doczekać wyzwania, które czeka na mnie, kiedy przyjeżdżam do stajni. To gotowość do zmierzenia się z problemami, które stworzy koń, albo ja sama. Ten kucyk to nieustanna praca pełna niespodzianek. Ale również coś, co kocham i jeśli wkładam w to odpowiednio dużo wysiłku - to także satysfakcja.
To nie tak, że mam nagle czas na wszystko.
To tak, że przychodzi moment, w którym trzeba ustalic pewne priorytety. Co jest ważne, z czego można zrezygnować. Przychodzi moment, kiedy przeglądanie instagrama staje się ostatnią rzeczą, która ma znaczenie, mimo, że bardzo lubisz to robić. Kiedy książka Monty’ego Roberts’a wygrywa z wizją słuchania muzyki i zwyczajnego patrzenia się przez okno autobusu (chociaż nie zawsze, czasami dobrze na chwilę usiąść i po prostu pomyśleć). Podejmuje się też trudniejsze decyzje dotyczące czasu i osób, którym go poświęcimy. Tutaj już zdarzyło mi się zawalić. Ale staram się nie popełnić znowu tego samego błędu.
To nie tak, że moja praca jest idealna.
Kiedy myślałam o pracy w wakacje, nie myślałam o autobusach o piątej rano, ani o fakcie, że nie będę miała pojęcia o której w ogóle skończę i wrócę do domu. Ale w momencie, kiedy uświadamiam sobie, że dzięki tej pracy „mam” Natana, to zdaję się nie odczuwać tego niewyspania. Kiedy zmęczona bieganiem po ujeżdżalni tam i z powrotem za dzieciakami na koniach w końcu zauważam prawidłowe zagalopowanie, nad którym tyle pracowaliśmy, albo coś innego w końcu się uda, to uśmiecham się do siebie i czuje satysfakcję, że to w jakimś stopniu też moja zasługa.
To nie tak, że wszystkie problemy w magiczny sposób zniknęły.
Po prostu jestem gotowa się z nimi zmierzyć i próbować sobie poradzić. Robić rzeczy, których się boję. I mam obok siebie kogoś, kto po prostu jest i bardzo mnie wspiera, i nie pozwala mi zrezygnować, kiedy przestaje wierzyć w sens tego co robię. Na przykład dlatego nadal piszę, a ten post w ogóle powstał i możecie go teraz przeczytać.
Zwyczajnie wierzę, że nawet jak jest ciężko, to wszystko w końcu się ułoży.
Dla mnie szczęście polega właśnie na tym.
Już nie mogę się doczekać kolejnego wpisu po tak świetnym poście!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
OdpowiedzUsuń