sobota, 23 lutego 2019

Ciężka praca przynosi efekty, ale najpierw musisz coś robić

Zawsze kochałam otaczać się niezliczoną ilością motywujących cytatów. Teksty typu "osiągniesz sukces, kiedy zakochasz się w ciężkiej pracy" były wszędzie - na tapecie laptopa i telefonu, na obrazkach wiszących na tablicy nad biurkiem, powypisywane w kalendarzu i różnych notesach. Kiedy ludzie narzekali, że coś by chcieli, ale nie mogą, zawsze służyłam idealnym cytatem. Serio, spytajcie Luśkę. Miała tego dość.

Więc kiedy ludzie narzekali, ja radośnie oczekiwałam na sukces. I tak sobie czekałam, i czekałam. No bo przecież miał przyjść. Przecież musi.

Po czym uświadomiłam sobie, że w sumie to nic nie robię.




A później wydzierżawiłam znowu Natana i jakoś tak poszło.

Jeździłam prawie codziennie, zaczęłam wstawać przed 6, żeby tylko zdążyć pojechać do konia. Mój dojazd do Podskalan niestety nie był super. Chociaż jak teraz wspominam stare czasy, to uśmiecham się na myśl o drodze z przystanku do stajni. Była szczególnie przyjemna w dni, kiedy jechałam tam 'nielegalnie', a mama myślała, że uczę się chemii. Zgadnijcie, kto miał zagrożenie.

Ale wracając do tematu - wstawałam rano, codziennie trenowałam, pracowałam, żeby utrzymać kucyka i bum - świetny przejazd na 80 w Nawojowej. I bum - trzecie miejsce w TRECu. Kiedy naprawdę zaczęłam się starać, to zaczynało działać. W wakacje doszliśmy do spokojnego 95, teraz mamy za sobą już pierwsze 110 cm.

Dlatego teraz - po sesji, po przeziębieniu, po milionie niefajnych rzeczy jakie ostatnio się działy - biorę kartkę i spisuję plany z kucykiem na ten rok. A później biorę kalendarz i wpisuję w niego czas na jazdy. Trenera już mamy.

sobota, 16 lutego 2019

Trener, siodła i dwa upadki

Dzisiaj nie mamy żadnego specjalnego tematu - po prostu mała aktualizacja tego, co słychać u mnie i Natana. Jako, że sesja już zdana (tak, etyka też!), to w końcu mam czas na sprawy związane z kucykiem (Przepraszam, MAŁYM KONIEM. 149 cm wzrostu to nie żarty.).



Jakiś czas temu zaczęliśmy ćwiczyć naturala z naszą Kasią z Podskalan ( ❤️), żeby wypracować trochę szacunku z ziemi. Myślę, że dużo nam to da, chociaż na razie spotkałyśmy się tak dopiero dwa razy, ale mam nadzieję, że uda się wprowadzić tutaj jakąś regularność, bo bardzo mi na tych lekcjach zależy.

W końcu zaczęliśmy jeździć z trenerem, czego niesamowicie mi brakowało przez ostatnie miesiące (rok? dwa lata?). Zdecydowałam się na pana Szumilasa, z którym trenuje Mateusz i po pierwszym treningu jestem bardzo zadowolona, podoba mi się jego sposób pracy. I to ogromny plus, że w końcu ktoś na bieżąco będzie korygował moje błędy i nada naszej jeździe jakiś kierunek, będę wiedziała nad czym muszę pracować u siebie i u konia.

Oczywiście Natan nie mógł zachowywać się normalnie, tylko dostawał pierdolca i dwa razy prawie udało mu się mnie zrzucić. Mistrz pierwszego wrażenia jak zawsze w formie.

Upadek za to zaliczyłam dzisiaj, kiedy kucyk postanowił się potknąć. Wszyscy żyją, Natan złapany, nie uciekł poza halę mimo swojego ostatniego zainteresowania samotnymi podróżami z dala od stajni.

W czwartek pojechaliśmy po używane siodła do testowania - ponieważ obecne zaraz muszę oddać do Podskalan. Wróciliśmy do Santosa z trzema - dwa leżały świetnie, w jednym z nich się zakochałam, jest niesamowicie wygodne, więc w poniedziałek je kupuję. Dodatkowym plusem jest dla mnie fakt, że to syntetyk. Jeśli chodzi o sprzęt jeździecki, to tutaj robię wyjątek, bo jednak wygoda konia jest najważniejsza, jednak cieszę się, że udało mi się zdobyć siodło chodź częściowo wegetariańskie (nie wiem jak będzie z puśliskami). A mój pokój aktualnie to super siodlarnia :)



Wracając do upadków - koło miesiąca temu zaliczyłam poprzedni - wyjeżdżając z hali. Jeździłam na oklep, a gdy wychodziliśmy, Natan niebezpiecznie przybliżył się do ściany, więc szybko podniosłam nogę, jednocześnie zahaczając nią o jakiś element hali(?) i kucyk po prostu się z pode mnie wysunął, nie zdążyłam go zatrzymać i po chwili wylądowałam na ziemi, obok niego, trzymając wodze, bo w czasie lotu odczepiłam się już od ściany. Mamy wesoło.

Co ciekawe, nawet Mateuszowi ostatnio zdarza się wsiadać na Natana. Może powiedzenie, że się dogadują, to za dużo, bo wspólną jazdę zaczęli od małego rodeo, ale nie jest źle, myślę, że można nawet powiedzieć, że kucyk zaakceptował mojego chłopaka.

Wydaje mi się, że to tyle z nowości. A zdjęcia to dzisiejsza twórczość Mateusza - jestem w nich absolutnie zakochana!


sobota, 9 lutego 2019

Natan.

Z niedowierzaniem obracam w dłoniach niewielką biało-zieloną książeczkę. Podnoszę wzrok i zaglądam bo boksu. Koń odpowiada zaciekawionym spojrzeniem. Znów patrzę na paszport, po czym oddaję go Mateuszowi razem z umową, żeby schował go do samochodu. Uśmiecham się do niego.

-Jest mój - mówię cicho, nie będąc w stanie opanować lekkiego drżenia głosu

-Twój i tylko twój - odpowiada, również się uśmiechając. Obejmuje mnie i razem spoglądamy na tabliczkę, na której widnieje lekko niewyraźny, pisany trzęsącą się ręką podpis "Natan, tylko siano!".

-Kupiłam kucyka. - mówię wciąż nie dowierzając.




Decyzja była szybka, trudna i pełna sprzecznych emocji. Nie żałuję. Jestem tak niesamowicie szczęśliwa, że to niewielkie, czterokopytne złośliwe stworzenie należy teraz tylko i wyłącznie do mnie.

Ja decyduję, kto może na niego wsiąść, przyjeżdżam kiedy tylko chcę i wiem, że nie zobaczę go chodzącego pod nieustannie ciągnącymi go za wodzę dziećmi.

Ja umawiam kowala, który przyjeżdża co siedem tygodni, a nie kowala, który przyjeżdża jak akurat ma czas, bo przecież co z tego, że minęło grubo ponad dwa miesiące od poprzedniej wizyty?

Wybrałam pensjonat, w którym boksy sprzątane są codziennie.

I wiem, że Natan ma tu dobrze, lepiej niż przez ostatnie miesiące. Jestem odpowiedzialna za tego zwierzaka i… to chyba odpowiedzialność, z której się cieszę jak z żadnej innej.

Moment pojawienia się mojego nazwiska w jego paszporcie po przerejestrowaniu go był dużo bardziej znaczący w moim życiu niż chwila, kiedy wręczono mi mój dowód osobisty.



Ponad rok temu pisałam o końcu mojej podskalańskiej przygody. A jednak w wakacje wróciłam na jakiś czas. Pracować, znowu jeździć na Natanie, zająć z nim trzecie miejsce w TRECu. Wydaje mi się, że teraz ostatecznie już rozstałam się z miejscem, z którego zabrałam ze sobą mnóstwo wspomnień. I najważniejszą część tych wspomnień. Taką wredną, żółtą, która lubi jeść.

Co dalej?


Powoli popijam wciąż gorącą kawę. Szybki rzut oka na kalendarz. Od ostatniego wpisu minęło sporo czasu. Zmiany można odczuć słysząc tykające wskazówki zegara, albo zastanawiając się, ile się zmieniło.

Mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze. U mnie zmieniło się bardzo dużo.

Zmiany w gronie przyjaciół, bo pewne sytuacje zweryfikowały, na kogo można liczyć, a na kogo niekoniecznie. Grupę zasiliło kilka fantastycznych osób i jestem niesamowicie szczęśliwa, że mam teraz takich ludzi w swoim życiu. Udane zawody we wrześniu, oraz najważniejsze zakupy w moim życiu w listopadzie (ale o tym w kolejnym poście). Wygrany Hubertus w Nielepicach, adopcja dwóch kociaków.

Dobry wybór studiów i przetrwanie sesji, która dla mnie skończyła się wczoraj (Mam nadzieję. Panie profesorze, w razie wątpliwości co do mojej oceny z Etyki Dziennikarskiej proszę zajrzeć na mojego bloga, jest bardzo etyczny!).

Jako, że koszmar w postaci egzaminów najprawdopodobniej jest dla mnie zakończony na najbliższe kilka miesięcy, nadszedł czas na poukładanie wielu spraw. I przede wszystkim - powrót tutaj.

Spora ilość zaliczeniowych artykułów pokazała mi, że potrzebuję tego miejsca. Że dziennikarstwo to jedno, ale pisanie własnych tekstów, czyli bardziej publicystyka, to coś, czemu muszę poświęcić swój czas, bo to forma pisania, która odpowiada mi najbardziej. I nie powinnam pozwalać żeby praca czy studia mi to zabrały.

Teraz czas na kilka spraw organizacyjnych. Bo okej, wracam, ale jaki jest plan, co teraz będzie działo się z tym blogiem?

Zamierzam skupić się na dwóch głównych kategoriach tekstów. Blog z założenia miał być o koniach - czym będzie, szczególnie teraz, po zmianie w moim życiu, jaka miała miejsce pod koniec roku (większość wie co mam na myśli, ale whatever, następy post). Z jednej strony konie, a z drugiej? Cóż, jak widać zbyt kocham temat organizacji, ogarniania życia (*przerwa dla ludzi ze studiów, żeby mogli się pośmiać* Okej, czytajcie dalej.), planowania, więc o tym również będzie część tekstów.

Będę walczyć o większą regularność, chciałabym wrócić do stanu sprzed kilku miesięcy (post tygodniowo), a jak dobrze pójdzie to jeszcze trochę podnieść częstotliwość publikacji.

Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście i mimo mojej długiej nieobecności chętnie przeczytacie coś, co napiszę :) Serdecznie zapraszam, wieczorem wlatuje pierwszy wpis. Do zobaczenia!