sobota, 9 lutego 2019

Natan.

Z niedowierzaniem obracam w dłoniach niewielką biało-zieloną książeczkę. Podnoszę wzrok i zaglądam bo boksu. Koń odpowiada zaciekawionym spojrzeniem. Znów patrzę na paszport, po czym oddaję go Mateuszowi razem z umową, żeby schował go do samochodu. Uśmiecham się do niego.

-Jest mój - mówię cicho, nie będąc w stanie opanować lekkiego drżenia głosu

-Twój i tylko twój - odpowiada, również się uśmiechając. Obejmuje mnie i razem spoglądamy na tabliczkę, na której widnieje lekko niewyraźny, pisany trzęsącą się ręką podpis "Natan, tylko siano!".

-Kupiłam kucyka. - mówię wciąż nie dowierzając.




Decyzja była szybka, trudna i pełna sprzecznych emocji. Nie żałuję. Jestem tak niesamowicie szczęśliwa, że to niewielkie, czterokopytne złośliwe stworzenie należy teraz tylko i wyłącznie do mnie.

Ja decyduję, kto może na niego wsiąść, przyjeżdżam kiedy tylko chcę i wiem, że nie zobaczę go chodzącego pod nieustannie ciągnącymi go za wodzę dziećmi.

Ja umawiam kowala, który przyjeżdża co siedem tygodni, a nie kowala, który przyjeżdża jak akurat ma czas, bo przecież co z tego, że minęło grubo ponad dwa miesiące od poprzedniej wizyty?

Wybrałam pensjonat, w którym boksy sprzątane są codziennie.

I wiem, że Natan ma tu dobrze, lepiej niż przez ostatnie miesiące. Jestem odpowiedzialna za tego zwierzaka i… to chyba odpowiedzialność, z której się cieszę jak z żadnej innej.

Moment pojawienia się mojego nazwiska w jego paszporcie po przerejestrowaniu go był dużo bardziej znaczący w moim życiu niż chwila, kiedy wręczono mi mój dowód osobisty.



Ponad rok temu pisałam o końcu mojej podskalańskiej przygody. A jednak w wakacje wróciłam na jakiś czas. Pracować, znowu jeździć na Natanie, zająć z nim trzecie miejsce w TRECu. Wydaje mi się, że teraz ostatecznie już rozstałam się z miejscem, z którego zabrałam ze sobą mnóstwo wspomnień. I najważniejszą część tych wspomnień. Taką wredną, żółtą, która lubi jeść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli Ci się spodobało - zostaw proszę komentarz :)