Nic nie trwa wiecznie i wszystko
ma swój koniec. Taka jest kolej rzeczy i musimy mieć tego świadomość.
fot. Monika Usień |
Zapewne wszyscy, którzy tutaj
trafili domyślają się dlaczego piszę ten post. Jednak chcę, żeby wszystko było
jasne i nie było żadnych niedomówień. Nie dzierżawię już Natana i nie jeżdżę w
Podskalanach.
Na moją decyzję wpłynęło kilka
czynników, ale nie zamierzam się tutaj z niczego tłumaczyć, bo uważam, że nie
jest to do tego odpowiednie miejsce. Po prostu takie są fakty – to koniec mojej
czteroletniej przygody z Natanem.
fot. Tomasz Trulka |
Czas spędzony tutaj był
niesamowitym doświadczeniem, które bardzo dużo wniosło do mojego życia i można
powiedzieć, że w jakiś sposób mnie ukształtowało. Poznałam wiele wartościowych
osób, dzięki którym poznałam różne sposoby patrzenia na świat i pojmowania
rzeczywistości.
Wszystkie rzeczy, które wydarzyły
się przez te lata to materiał na niezłą książkę.
O przyjaźni i wspólnym
przeżywaniu życia, odnajdywaniu się w tym całym chaosie, wspieraniu się
nawzajem.
O bezsennych nocach spędzonych
przy ognisku, które zamieniały się w poranki.
O trudach dorastania.
O marzeniach, które stawały się
rzeczywistością.
Tym właśnie było moje życie w Podskalanach.
I dlatego, że to już minęło, nie
oznacza, że mamy o tym zapomnieć i nie mówić, bo „przykro, że się skończyło”.
Poważnie.
Halo, z takim myśleniem nie mielibyśmy praktycznie żadnych wspomnień.
W życiu każdego z nas z pewnością
wiele rzeczy się skończyło, wiele osób odeszło – czasem było to umotywowane jakąś
sytuacją, na przykład poważną kłótnią, a czasem – po prostu się stało, bez
żadnego konkretnego powodu. Zwyczajnie – znajomość umarła śmiercią naturalną.
O ile pewne znajomości można
odzyskać i podtrzymać – nigdy nie uda nam się odtworzyć sytuacji. Przykładowo –
spotykam się z moją przyjaciółką z gimnazjum, ale teraz wszystko jest zupełnie inne.
Nadal wspaniale się dogadujemy i tak dalej, ale nie łączą już nas te same szkolne
problemy, nie widujemy się codziennie.
Ale chyba odbiegam nieco od
tematu. Ten post nie miał być z cyklu tych motywujących, pouczających i tak
dalej. Chciałam go napisać dla siebie, żeby przypieczętować koniec pewnego
rozdziału i móc w pełni zacząć kolejny, jednak jak widać, idzie to średnio. Ale
cóż, próbujmy dalej.
fot. Tomasz Trulka |
Początkowo myślałam, że wrzucę
ten wpis 8 grudnia, bo to dosyć symboliczna data. Ktoś wie, co oznacza?
Tego dnia minęły cztery lata od
mojej pierwszej jazdy na Natanie.
Przebyliśmy razem cholernie długą
drogę. Długą, miejscami trudną i bardzo wyboistą. Przeżyliśmy razem… w zasadzie
wszystko co chciałam przeżyć z „tym jednym koniem”.
Setki godzin na treningach do
pokazów oraz same pokazy.
Tereny. Pierwsze bardzo niepewne,
podczas których bałam się zagalopować, a po wielu miesiącach szalone galopy i
wyścigi o zachodzie słońca.
Rajd. Chyba jeden z najbardziej
męczących tygodni, jaki przytrafił nam się w życiu. Również bardzo ciekawy. Spina
z przewodniczką? Pomylenie trasy ponad 30 razy w ciągu jednego dnia i
przejechanie wtedy 50 kilometrów? Uciekanie przed burzą w stępie? Deszcz przez
cały tydzień? Dziewczyny, jest coś, o czym zapomniałam?
Chyba nic nas nie zbliżyło tak,
jak ten wyjazd.
Nocny teren. Bez latarek
oczywiście.
Pławienie + dzika ucieczka ze
stawu (motywy Natana do dziś pozostają nieznane).
Hubertusy.
Natural, woltyżerka.
Zawody TREC.
Od Natana nauczyłam się
niesamowicie dużo. I mimo, że było ciężko, mimo, że często słyszałam, że więcej
osiągnęłabym z innym koniem, niczego nie żałuję.
Coś się kończy, coś się zaczyna.
Dziękuję wszystkim, którzy byli obok przez ten czas <3
Zawody w Bukowinie |
Ekipa, którą jechaliśmy na weselu w Bibicach (XD) |
Pierwszy nasz taki pokaz fot. Tomasz Trulka |
Najlepsza niespodzianka urodzinowa :) |
Dream Team |