niedziela, 10 grudnia 2017

Koniec.

Nic nie trwa wiecznie i wszystko ma swój koniec. Taka jest kolej rzeczy i musimy mieć tego świadomość.

fot. Monika Usień


Zapewne wszyscy, którzy tutaj trafili domyślają się dlaczego piszę ten post. Jednak chcę, żeby wszystko było jasne i nie było żadnych niedomówień. Nie dzierżawię już Natana i nie jeżdżę w Podskalanach.

Na moją decyzję wpłynęło kilka czynników, ale nie zamierzam się tutaj z niczego tłumaczyć, bo uważam, że nie jest to do tego odpowiednie miejsce. Po prostu takie są fakty – to koniec mojej czteroletniej przygody z Natanem.

fot. Tomasz Trulka


Czas spędzony tutaj był niesamowitym doświadczeniem, które bardzo dużo wniosło do mojego życia i można powiedzieć, że w jakiś sposób mnie ukształtowało. Poznałam wiele wartościowych osób, dzięki którym poznałam różne sposoby patrzenia na świat i pojmowania rzeczywistości.

Wszystkie rzeczy, które wydarzyły się przez te lata to materiał na niezłą książkę.

Historię o pasji, która sprawia, że życie ma nagle więcej sensu.

O przyjaźni i wspólnym przeżywaniu życia, odnajdywaniu się w tym całym chaosie, wspieraniu się nawzajem.

O bezsennych nocach spędzonych przy ognisku, które zamieniały się w poranki.

O trudach dorastania.

O marzeniach, które stawały się rzeczywistością.


Tym właśnie było moje życie w Podskalanach.


I dlatego, że to już minęło, nie oznacza, że mamy o tym zapomnieć i nie mówić, bo „przykro, że się skończyło”. 

Poważnie. 

Halo, z takim myśleniem nie mielibyśmy praktycznie żadnych wspomnień.


 


W życiu każdego z nas z pewnością wiele rzeczy się skończyło, wiele osób odeszło – czasem było to umotywowane jakąś sytuacją, na przykład poważną kłótnią, a czasem – po prostu się stało, bez żadnego konkretnego powodu. Zwyczajnie – znajomość umarła śmiercią naturalną.

O ile pewne znajomości można odzyskać i podtrzymać – nigdy nie uda nam się odtworzyć sytuacji. Przykładowo – spotykam się z moją przyjaciółką z gimnazjum, ale teraz wszystko jest zupełnie inne. Nadal wspaniale się dogadujemy i tak dalej, ale nie łączą już nas te same szkolne problemy, nie widujemy się codziennie.


Ale chyba odbiegam nieco od tematu. Ten post nie miał być z cyklu tych motywujących, pouczających i tak dalej. Chciałam go napisać dla siebie, żeby przypieczętować koniec pewnego rozdziału i móc w pełni zacząć kolejny, jednak jak widać, idzie to średnio. Ale cóż, próbujmy dalej.

fot. Tomasz Trulka


Początkowo myślałam, że wrzucę ten wpis 8 grudnia, bo to dosyć symboliczna data. Ktoś wie, co oznacza?

Tego dnia minęły cztery lata od mojej pierwszej jazdy na Natanie.



Przebyliśmy razem cholernie długą drogę. Długą, miejscami trudną i bardzo wyboistą. Przeżyliśmy razem… w zasadzie wszystko co chciałam przeżyć z „tym jednym koniem”.

Setki godzin na treningach do pokazów oraz same pokazy.

Tereny. Pierwsze bardzo niepewne, podczas których bałam się zagalopować, a po wielu miesiącach szalone galopy i wyścigi o zachodzie słońca.

Rajd. Chyba jeden z najbardziej męczących tygodni, jaki przytrafił nam się w życiu. Również bardzo ciekawy. Spina z przewodniczką? Pomylenie trasy ponad 30 razy w ciągu jednego dnia i przejechanie wtedy 50 kilometrów? Uciekanie przed burzą w stępie? Deszcz przez cały tydzień? Dziewczyny, jest coś, o czym zapomniałam?
Chyba nic nas nie zbliżyło tak, jak ten wyjazd.

Nocny teren. Bez latarek oczywiście.

Pławienie + dzika ucieczka ze stawu (motywy Natana do dziś pozostają nieznane).

Hubertusy.

Natural, woltyżerka.

Zawody TREC.

Od Natana nauczyłam się niesamowicie dużo. I mimo, że było ciężko, mimo, że często słyszałam, że więcej osiągnęłabym z innym koniem, niczego nie żałuję.

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Dziękuję wszystkim, którzy byli obok przez ten czas <3 

Zawody w Bukowinie


Ekipa, którą jechaliśmy na weselu w Bibicach (XD)



Pierwszy nasz taki pokaz
fot. Tomasz Trulka

Najlepsza niespodzianka urodzinowa :)

Dream Team


sobota, 2 grudnia 2017

Pięć rzeczy do zrobienia w Grudniu

Grudzień. Chyba mój ulubiony miesiąc.

Post udostępniony przez Marcela (@marcela_gnr)

Wiem, że wiele osób uważa, że świąteczne dekoracje, reklamy, choinki w galeriach pojawiają się za wcześnie i że to bez sensu. Ja podchodzę do tego zupełnie inaczej. 

Ta cała zimowo-świąteczna atmosfera to coś wspaniałego, na co czekam zwykle już od połowy listopada, ale tak naprawdę zaczynam to przeżywać na początku grudnia. To czas, w którym chce się… po prostu być lepszym człowiekiem. Poważnie.

Postanowiłam, że opublikuję tutaj krótką listę rzeczy, które mogą sprawić, że pokochacie ten czas tak samo jak ja.


1. Ogarnijcie przestrzeń wokół siebie 

Kilka wolnych dni, to doskonała okazja, żeby wziąć się za porządne sprzątanie. I nie mam tutaj na myśli ścierania kurzy, czy mycia podłóg (ale to też jest ważne!), a raczej zorganizowanie tego wszystkiego, co nas na codzień otacza. Warto przeglądnąć rzeczy, które leżą gdzieś z tyłu w szafie, albo w pudle pod łóżkiem i zastanowić się, czy są nam jeszcze w ogóle potrzebne. 

Od jakiegoś czasu wyrobiłam sobie zwyczaj, że co kilka miesięcy przeglądam szafę i sprawdzam, czy są tam rzeczy, których w ogóle nie noszę. W wielu miejscach miałam okazję przeczytać, że należy pozbyć się rzeczy, których nie nosiliśmy od trzech miesięcy (oczywiście z uwzględnieniem faktu, że w lipcu nie będziemy nosić zimowych swetrów itd). Ja tą zasadę nieco zmieniłam i żegnam się dopiero z czymś, czego nie ubrałam przez rok.

Oczywiście, jak chyba każdy, mam rzeczy, których już nigdy nie założę, ale tym bardziej nie wyrzucę, jednak staram się jak najbardziej ograniczyć ich ilość.

Myślę, że zima to świetna pora roku na taki przegląd, bo fajnie w grudniu oddać coś potrzebującym, nie sądzicie?


2. Idźcie na łyżwy

Nawet jeśli nie potrafisz jeździć - przynajmniej będzie śmiesznie. Ja w zeszłym roku jeździłam po bardzo dłuuugiej przerwie i nie żałuję. Warto od czasu do czasu zrobić coś nowego. Po wyjściu z lodowiska idealnym pomysłem będzie gorąca czekolada, albo jakaś zimowa kawa (najlepiej piernikowa!)


3. Stwórzcie swoją własną zimową playlistę

Na spotify jest mnóstwo gotowych świątecznych składanek, jednak ja nigdy nie mogę znaleźć idealnej, więc po prostu stworzę swoją własną - ta z zeszłego roku zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Zamierzam przygotować wpis poświęcony właśnie mojej liście obowiązkowych piosenek, których MUSZĘ słuchać w grudniu. Obok nieśmiertelnego „Last Christmas” jest tam kilka mniej znanych pozycji, więc może kogoś to zainspiruje :)





























4. Nauczcie się… gotować

Ja przez większa część życia uważałam się za osobę, która potrafi przypalić nawet wodę na herbatę - osoby, które dłużej mnie znają, z pewnością potwierdzą. Tak było.

Jednak od kiedy jestem wegetarianką (teraz już weganką), częściej sama dla siebie gotuję i przez to nabrałam trochę wprawy (możecie spytać Luśki, bo często próbuje moich produkcji).

Zima to generalnie czas wzmożonego przebywania w domu, a co za tym idzie - mamy dużo czasu, z którym trzeba coś robić. Dlaczego więc nie zająć się gotowaniem?

Są dwie opcje - nauczyć się robić cokolwiek, jeśli nie umiecie zupełnie nic, albo wypróbować jakieś nowe, fajne przepisy. 

Dlaczego warto?
Po pierwsze - jedzenie jest super!
Po drugie - takie umiejętności zawsze się przydadzą :)

*tak naprawdę to stworzyłam w lipcu, ale generalnie nie robię zbyt często zdjęć jedzenia*




5. Przeczytajcie fajną książkę

W mojej szalonej przygodzie z rozszerzaniem polskiego na własną rękę ciągle tonę w dodatkowych lekturach i w zasadzie rzadko zdarza mi się przeczytać coś innego. Jednak idzie Boże Narodzenie i trochę wolnego czasu, więc to świetny pomysł, żeby przeczytać coś po prostu dla przyjemności. Może jest jakaś książka, którą chcecie przeczytać od dawna, albo taka, którą ktoś kiedyś Wam polecił? To idealna pora właśnie na nią :)

Post udostępniony przez Marcela (@marcela_gnr)


Na dzisiaj to tyle. Jeśli chcecie, możecie podzielić się w komentarzach waszymi planami na zimę, bardzo chętnie przeczytam!

Miłego dnia!

niedziela, 19 listopada 2017

Jak znaleźć motywację?

Często słyszę, jak ludzie mówią, że nie potrafią się do czegoś zmotywować. Że bardzo by chcieli, ale jakoś nie mogą. Kiedyś nie mogłam tego pojąć. Dzisiaj często mówię tak samo.

Nie jestem przekonana, czy widać to po moich postach, ale przez ostatnie miesiąca (albo bardziej lata) zmieniłam się i zmieniło się moje podejście do życia. Mój optymizm został trochę… przygaszony? Nie umiem ubrać w słowa, tego co się stało. Może to po prostu zderzenie z rzeczywistością? Nevermind.

4 lata temu wszystko było takie proste. „Przekonam rodziców, usunę facebooka, będę się uczyć, wszystko się uda.” Tyle. Moje życie kręciło się głownie wokół szkoły i koni. Mówiłam sobie, że w przyszłości będzie inaczej, że jak będę dorosła będę jeździć codziennie i tak dalej.
Jestem dorosła. I co? 

Chyba rzeczywistość wygląda trochę inaczej. To zabawne, bo w tym momencie mam dokładnie to, czego chciałam cztery lata temu. Natan jest prawie mój, mogę jeździć kiedy chcę. Dojazd do stajni też mam względnie ogarnięty i nie potrzebuję prosić rodziców, żeby mnie podwieźli. Brzmi idealnie, prawda?

fot. P. Gala


Tylko co różni mnie, leżącą bezczynnie na łóżku po powrocie do szkoły i zastanawiającej się, czy aby na pewno Natan musi być dzisiaj pojeżdżony, od tej pełnej entuzjazmu 14-latki, która była w stanie poświęcić wszystko dla dnia spędzonego w stajni?

Długo zastanawiałam się nad odpowiedzią. I wiecie co?

Po prostu wtedy musiałam o to zawalczyć. Może dlatego każda minuta w stajni była taka cenna. Patrzyłam z zazdrością na osoby, które jeżdżą sobie kiedy chcą. Które mówią , że nie chce im się iść na trening. Poważnie. A teraz ja jestem taką osobą. I bardzo chciałabym cofnąć się w czasie.
Ale nie jesteśmy tutaj, żeby opłakiwać fakt, że kiedyś było inaczej, że lepiej się żyje bez świadomości pewnych rzeczy i że dorastanie jest do dupy. Zdecydowanie nie. Chciałam tylko wytłumaczyć pewien mechanizm. Myślę, że jesteście w stanie odnaleźć w swoim życiu jakąś analogię do tego, co właśnie napisałam. Teraz skupmy się na tym, co można zrobić.


Pierwszy błąd – brak konsekwencji. Kiedyś miałam sztywno ustalone dni i godziny treningów. Stały punkt tygodnia. Teraz, zamiast zaplanować sobie konkretne terminy, przyjeżdżam kiedy akurat mam chwilę. Czyli wracamy do głównej myśli tego bloga – organizacja to życie. Jeśli chcemy coś zrobić, musimy to zaplanować.

Fot. ze strony Podskalan



Błąd numer dwa – brak motywacji. Bez celu nigdzie nie dojdziesz. Będziesz włóczyć się po różnych ścieżkach nawet nie wiedząc czego szukasz. Nic nie osiągniesz, jeśli nie będziesz wiedzieć czego chcesz. Ustelanie celu nie jest trudne. Zastanów się, gdzie chciałbyś być za, powiedzmy, kilka miesięcy, albo co chciałbyś wtedy umieć. Zapisz. Przeanalizuj co musisz zrobić, żeby to osiągnąć. Podziel na etapy. I weź się do roboty. Możemy wszystko, jeśli tylko chcemy. Często tak mówię. Z biegiem czasu zauważyłam, że poważnym problemem może być właśnie chęć. Żeby po prostu zależało.

Ostatnio znalazłam stary kalendarz, a w nim kartkę, na której rozpisałam sobie w punktach, co muszę zrobić, żeby móc wystartować z Natanem w TRECu. Było to dość dawno, ale przeanalizowałam, co tam wypisałam i widać, że konsekwentnie wszystko po kolei zrobiłam. No i mimo, że minęło sporo czasu – cel zrealizowałam.



Motywację jest bardzo łatwo znaleźć. Dookoła nas jest jej pełno. Poważnie. Największa motywacja to przecież… inni ludzie. Którzy coś robią. Staram się otaczać takimi osobami, które się czymś zajmują. Niesamowicie mnie inspirują. Na przykład mój przyjaciel – ma ambitne plany związane z językami i cały czas coś robi w tym kierunku. Ogląda seriale po hiszpańsku, francuskiego uczy się sam i dawno przegonił materiał, który robią w szkole. Za każdym razem jak wspomni, że robi coś z tym związanego, ja automatycznie dostaję kopa do działania i też chcę coś zrobić, bo w końcu mam podobne ambicje.

Jeśli będziecie otaczać się pozytywnymi ludźmi, którzy mają w życiu jakiś cel, pasję, to udzieli Wam się ich entuzjazm i też będziecie chcieli coś zrobić. Mieć takie osoby wokół siebie, to coś naprawdę fantastycznego.



Myślę, że na dzisiaj to tyle,
Miłego tygodnia wszystkim!

czwartek, 2 listopada 2017

Kocham Jesień.

Post udostępniony przez Marcela (@marcela_gnr)


Jak zazwyczaj, wpatruję się w okno autobusu. Powoli zaczyna się ściemniać. Oczywiście pada deszcz. W słuchawkach rozbrzmiewa cudowny głos jeszcze młodego Axla. Rzecz jasna słucham November Rain. Idealnie wpisuje się w wszechobecną aurę jesieni, może jedynie poza faktem, że jest październik, ale w zasadzie już się kończy, więc nie ma to większego znaczenia.

Kilka minut później wchodzę do kawiarni. Uderza we mnie przyjemne ciepło i zapach świeżo mielonej kawy. Zupełne przeciwieństwo przenikliwego zimna, wiatru i deszczu na zewnątrz. Zamawiam kawę i z zainteresowaniem przyglądam się halloweenowym dekoracjom. Wszechobecne dynie tworzą niepowtarzalny, jesienny klimat. Odbieram kawę i siadam przy stoliku. Wyciągam książkę i zaczynam czytać. Spoglądam na zegar wiszący na ścianie. Mam jeszcze chwilę. Zatapiam się w lekturze, co jakiś czas popijając aromatyczną kawę ze swojego kubka.

Parę chwil później pojawia się moja przyjaciółka. Długo się nie widziałyśmy, przez tempo jakie naszemu życiu nadaje ostatnia klasa liceum. Czas mija błyskawicznie, a tematy do rozmów się nie kończą. Za oknem możemy dojrzeć kolorowe liście spadające z drzew.

Kocham jesień.




Długie chłodne wieczory spędzone pod kocem z książką, dobra kawa z ważnymi osobami, hubertus, spacery wśród opadłych liści i Ed Sheeran - to dla mnie kwinesencja jesieni.

Kiedy inni pogrążają się w jesiennej depresji, we mnie nagle budzą się niesamowite pokłady pozytywnej energii. Mam mnóstwo pomysłów i chęci do działania. Nie zawsze tak było. Myślę, że każdy może pokochać jesień, jak każdą inną porę roku.

Może warto zdać sobie sprawę z faktu, jak wiele fantastycznych rzeczy można robić właśnie teraz - bardzo polecam lekturę tych wpisów:




Oczywiście dorzucę też coś od siebie.

Po pierwsze - przynajmniej raz wypić Pumpkin Spice Latte w Starbucksie. Poważnie. Ta kawa to życie, czekałam na nią cały rok. Jest po prostu idealna na te coraz chłodniejsze, jesienne dni.

Ja zdążyłam już zrealizować ten punkt :)




































Po drugie - spróbować czegoś nowego. Nie ważne co to będzie. Może warto sięgnąć po książkę z innego gatunku niż zwykle, to samo tyczy się filmów. Po prostu nowy serial? Pójść w inne miejsce niż zazwyczaj, wrócić do domu inną drogą niż zawsze. Albo spróbować nauczyć się czegoś nowego? Ja ostatnio podejmuję próby dogadania się z gitarą, nie wiem, czy coś z tego wyjdzie, ale cóż, próbuję :)

Post udostępniony przez Ticket To Happiness (@happiness_and_friendship)


I ostatnie - spotkać się z kimś, kogo dawno nie widzieliście, a kto wciąż jest dla Was ważny. Bo warto pamiętać o starych przyjaźniach i je pielęgnować :)

Udanej jesieni!


czwartek, 19 października 2017

Czy można żyć bez pasji?

Czy można żyć bez pasji?

Oczywiście, że można.

Tylko po co?


Nadszedł w końcu ten dzień, w którym to odrywam się od dekadenckiego sposobu myślenia, który niezwykle mnie pociąga w ostatnich tygodniach. Jednak kumulacja wielu wydarzeń popchnęła mnie do zrobienia czegoś konstruktywnego. Piszę, więc jestem. W końcu.

Poczułam się ostatnio wyjątkowo skrzywdzona przez system, z powodu mojej rozprawki na temat pracy i pasji. Podobno z argumentacją coś było nie tak. Nie będziemy się w to zagłębiać, bo nie jest to istotne w tym momencie.

Nie lubię tych sztywnych formuł – kiedy coś mnie ogranicza. Chcę pisać tak, jak mi się podoba. Nie liczyć ilości słów, porządkować tekstu w długie akapity.

Może mam ochotę przenieść się linijkę niżej, żeby podkreślić coś ważnego?

Na przykład zadać pytanie. 

Faktem jest, że maturę muszę zdać i zamierzam zdać ją dobrze. Ten wpis nie jest wyrazem buntu (no, może trochę), ale raczej wyrzuceniem z siebie pewnej frustracji. Morrisonowi przenajświętszemu dzięki, mam to miejsce i mogę pisać po swojemu. Zaczynajmy.


Zastanówcie się przez chwilę nad swoim życiem. 

Czemu jest ono podporządkowane? 

Czym zajmujecie się na co dzień?

Czy jesteście przez to szczęśliwi?


Ostatnie pytanie jest kluczowe. Mnóstwo z nas spędza swoje życie w klatce zbudowanej z wymagań społeczeństwa, oczekiwań bliskich, jakichś norm, w które wypadałoby się wpasować. Ludzie bardzo lubią mówić innym, co mają robić. A ci inni, nie zastanawiając się, próbują się w to wpasować.

Możecie to interpretować jak chcecie – każdy jest w innej sytuacji powiązanej z problemem, o którym piszę wyżej. Tak czy inaczej faktem jest, że osoby, którym na nas zależy, dla naszego dobra mogą nas bardzo skrzywdzić. Bez premedytacji. Chcą dla nas dobrze, a tak naprawdę mogą zabić w ten sposób jakąś część nas.

“The most loving parents and relatives commit murder with smiles on their faces. They force us to destroy the person we really are: a subtle kind of murder.” ~Jim Morrison


Często tak jest, że pozwalamy innym podejmować decyzje za nas. Bo są bardziej doświadczeni. Bo wiedzą lepiej. Pół biedy, kiedy są to jakieś drobiazgi.

Ale kiedy przychodzi do kwestii, które mają związek z naszą przyszłością i to istotny, należy się obudzić. Nikt, jakkolwiek dobrze by Cię nie znał, nie może mówić Ci, co masz robić w życiu. Nikt nie może wybierać za Ciebie profilu szkoły, czy kierunku studiów. Inni mogą Ci doradzać, owszem. Ale nie mają prawa decydować za Ciebie. Bo to Twoje życie. Oni nie przeżyją go za Ciebie.

Rodzaj morderstwa, o jakim mówi Morrison może być znacznie bardziej cichy i subtelny. 

„Zrezygnuj/ogranicz X, przecież potrzebujesz czasu na Y”

I podstawiamy
X – Twoja pasja, hobby, coś, co sprawia, że jesteś szczęśliwy
Y – coś ważnego (matura/studia/praca)

Powtarzałam to zawsze i zawsze powtarzać będę – jeśli się zorganizujesz, będziesz mieć czas na wszystko. Jeśli nie, ograniczenie tego, co kochasz nic nie da. Kropka.

Warto mieć coś, o czym opowiada się komuś z uśmiechem na ustach.

Coś, co sprawi, że jest po co rano wstać.

Sprawi, że deszcz za oknem nie będzie psuł humoru.


Dlaczego?

Bo ludzie są szczęśliwsi, kiedy mają po co żyć. Po prostu.



sobota, 12 sierpnia 2017

Ludzie, którzy mnie inspirują #1 - Wojtek Szczęsny

Wymyśliłam sobie taką serię – o ludziach, którzy mnie inspirują, motywują i ogólnie mówiąc – wnoszą coś do mojego życia. Mam nadzieję, że Wam się spodoba, ponieważ (chyba) wszystkie osoby, o których zamierzam tutaj pisać są dość pozytywnymi ludźmi, więc powinno się Wam przyjemnie to czytać, a co najważniejsze – może doda Wam to zapału do robienia fajnych rzeczy. 😊

Na pierwszy ogień idzie jeden z bramkarzy naszej reprezentacji w piłce nożnej, a od niedawna również zawodnik Juventusu – Wojtek Szczęsny.


Niewiele pamiętam z okresu Mistrzostw Europy 2012, bo prawdę mówiąc niespecjalnie interesowałam się wtedy piłką. Jedyne co zarejestrowałam to obronienie karnego przez Tytonia, oraz olbrzymia fascynacja moich koleżanek właśnie Wojtkiem Szczęsnym, której zupełnie wtedy nie rozumiałam.

Zainteresowałam się jego osobą długo, długo później, bo dopiero podczas Euro 2016, dzięki filmikom na Łączy Nas Piłka.



Obejrzałam sporą ilość wywiadów. Wojtek sprawia wrażenie osoby niesamowicie pozytywnej. Bardzo podoba mi się jego podejście do życia i wielu kwestiach się z nim zgadzam.

“Staram się doceniać w życiu to co mam, a nie rozpaczać nad tym czego nie mam"

Czy przypadkiem taki sposób myślenia nie jest czymś, co mogłoby sprawić, że bylibyśmy znacznie szczęśliwsi? Wielu moich znajomych wciąż narzeka, że czegoś im brakuje, opowiadają czego to by nie chcieli osiągnąć i generalnie skupiają się jedynie na tym, czego nie mają. 

Potrzeba posiadania „więcej”, jest czymś dobrym, bo często to czynnik, który popycha nas do działania. Jednak jeśli nie będziemy doceniać tego co już osiągnęliśmy – nigdy nie będziemy cieszyć się życiem, bo wciąż będzie tylko czegoś brakowało. Nawet gdy uda nam się to zdobyć – po chwili euforii przyjdzie moment, gdy znów skupimy się na tym, czego aktualnie nie mamy.


Kolejna cecha Szczęsnego, która jest niezwykle ważna – to dystans do siebie.



Z filmiku powyżej możemy również wywnioskować, że nie jest osobą, która przejmuje się opiniami innych na swój temat. To niezwykle cenna umiejętność, którą chciałabym u siebie wypracować.





Cytat ten można przełożyć na każdą dziedzinę naszego życia. Chwilę wcześniej pisałam, że chęć posiadania, czy robienia „czegoś więcej” jest czymś dobrym i ważnym, ponieważ popycha nas do działania. Mimo doceniania tego, co jest, należy wciąż iść do przodu, wyznaczać nowe cele i robić wszystko, aby je osiągnąć. Krótko mówiąc – rozwijać się.



Wywiad u Łukasza Jakóbiaka



-Czy człowiek w wieku 16 lat jest na tyle dojrzały, żeby móc się kontrolować? 
-Pojechałem do Anglii z jednym celem i wiedziałem, że jak się nie będę kontrolował, to swojego celu nie osiągnę. Musiałem robić tak, żeby dążyć do celu, więc wiedziałem, że jeśli zejdę na złą drogę, to marzenia szybko prysną.

Odpowiedź na to pytanie pokazuje prawdziwą odpowiedzialność. Widać, że Wojtek miał jasno sprecyzowany cel i zamiast rozpraszać się po drodze, po prostu do niego dążył. Czy nie takie podejście powinien mieć każdy z nas, chcąc coś osiągnąć?


Z wywiadu prowadzonego przez Łukasza Jakóbiaka pochodzą jeszcze dwa cytaty, które lubię i postanowiłam tutaj umieścić.

„Wiem, że jestem daleko, ale nie jestem tak daleko, jakbym chciał być”

Krótkie zdanie, jednak idealnie podsumowuje dwie kwestie wspomniane na początku – świadomość swoich osiągnięć, ale i chęć zdobywania kolejnych.


„Nie jest kolorowo, dlatego trzeba się nauczyć pozytywnie myśleć w każdych sytuacjach. Uważam siebie za bardzo pozytywną osobę, staram się do wszystkich błędów życiowych podchodzić z jakimś tam uśmiechem, starać się uczyć na błędach, a nie za bardzo rozpaczać nad każdym problemem. I dobrze mi z tym.

Tym cytatem Wojtek przypadkiem mnie wyręczył – nie muszę wymyślać żadnego tekstu na zakończenie, ponieważ te słowa są idealną puentą dla tego wpisu 😊

czwartek, 27 lipca 2017

Sekretne Życie Pszczół



„W gruncie rzeczy nie trzeba być w czymś najlepszym. Wystarczy, że się to kocha.”

Cytat, który pojawia się na tym blogu po raz kolejny. Właśnie dzięki niemu natrafiłam na książkę, o której chcę Wam dzisiaj opowiedzieć.

Historia jest krótka – ci, którzy czytają bloga na bieżąco doskonale wierzą, że uwielbiam różne cytaty, szczególnie te motywacyjne. Ten znalazłam na jakiejś stronie na facebooku, spodobał mi się, więc ustawiłam go na tapetę w laptopie. Byłyśmy akurat z Luśką na wakacjach i nawiązałyśmy kontakt z bardzo sympatyczną rodziną. Chciałyśmy pokazać im jakieś filmy z naszych pokazów, więc wyciągnęłam laptopa. Wtedy pani Ania (jeśli to czyta, bardzo serdecznie pozdrawiam!) zapytała czy wiem skąd pochodzi ten cytat. Nie wiedziałam, więc pokazała mi książkę, bo akurat miała ją ze sobą. Przeczytałam kawałek, uznałam, że w najbliższej przyszłości będę musiała ją przeczytać.

Minęły dwa lata, kiedy przypomniałam sobie o „Sekretnym Życiu Pszczół”. Niedawno trafiło w moje ręce. Zdecydowanie nie żałuję

Nie umiem pisać recenzji. Poważnie. Jak zadania na polski nigdy nie sprawiały mi żadnego problemu, recenzje zawsze były koszmarem. Nigdy nie wiedziałam jak się za nie zabrać.

Na początku zeszłego roku, kiedy przedstawiano nam kryteria edukacyjne zaintrygowało mnie coś, co powiedział nauczyciel od Wiedzy o Kulturze. Jeżeli ktoś chciał mieć szóstkę na koniec roku, musiał oddać 8 recenzji przez okres tych 10 miesięcy. To był czas, kiedy liceum jeszcze nie zdążyło zabić moich ambicji, więc bardzo chciałam to wszystko napisać. Ale… recenzje?

Jednak pan od woku oczekiwał od nas tekstów nieco bardziej… „od serca”. Takich z emocjami, naszymi odczuciami. Uznałam, że spróbuję.

Tak, mam tą szósteczkę na świadectwie 😊

Więc teraz chyba mogę zrobić to samo.

-Możesz grać w football w college’u, a potem zostać zawodowym graczem.
-Dlaczego biali uważają, że możemy odnosić sukcesy wyłącznie w sporcie? Nie chcę grać w futbol – stwierdził. – Chcę zostać adwokatem.
-Nie mam nic przeciwko temu – odparłam, lekko zniecierpliwiona. – Nie słyszałam po prostu nigdy o murzyńskim adwokacie, ot co. Trzeba o czymś słyszeć, zanim zacznie się o tym marzyć.
-Gówno prawda. Trzeba marzyć o rzeczach, o których nigdy się nie słyszało.

Uwielbiam ten dialog. Po prostu uwielbiam. Zach jest fantastycznie wykreowaną postacią, która nie godzi się z wyznaczonym z góry porządkiem. Ma cel i chce go zrealizować. Jest gotowy sprzeciwić się pewnym normom. W imię marzeń. To bohater, któremu z całego serca kibicowałam.

-Gdybym była Murzynką… - zaczęłam.
Zach przytknął mi palec do ust i poczułam, jaki jest słony.
-Nie możemy myśleć o tym, żeby zmienić kolor naszej skóry – oświadczył. – Powinniśmy myśleć o tym, żeby zmienić świat.

I kolejny cudowny fragment. Nie narzekajmy na naszą sytuację. Nie zastanawiajmy się „co by było gdyby”, tylko starajmy się przystosować rzeczywistość do nas. Nie siebie do rzeczywistości. Bo tak naprawdę wszystko jest możliwe. 

I nie rzucam teraz słów na wiatr – rasizm dzisiaj nie jest tak powszechnym problemem jak chociażby w latach 50-tych ubiegłego stulecia. Nie stało się to ot tak. To efekt działania różnych ludzi, takich jak Martin Luther King. To co robił, w końcu przyniosło efekty. To, co my robimy, też przyniesie.

Trzeba dojrzeć do różnych rzeczy, Lily. Trzeba wiedzieć, kiedy drążyć, a kiedy siedzieć cicho i pozwolić, by życie toczyło się swoim trybem.
 
I tutaj mamy tekst wypowiadany przez kolejną doskonale wykreowaną postać. Uwielbiam Sue Monk Kidd właśnie za to, jak wspaniałe osobowości jest w stanie stworzyć. Czytając tę książkę wczujecie się w sytuację wszystkich przedstawionych bohaterów i będziecie trzymać za nich kciuki.
Mimo wielu wzruszających i tragicznych momentów, powieść przepełniona jest ciepłem, miłością, spokojem i czymś, co sprawia, że jesteśmy szczęśliwi. Mimo skali poruszanych problemów jest niezwykle pozytywna i napawa dobrą energią. Zdecydowanie polecam.




środa, 26 lipca 2017

Po prostu nie zapomnij, jak to wszystko się zaczęło



Pamiętasz swoją pierwszą jazdę?

Pierwszą stajnię, w której poczułeś się jak w domu?

Pierwszego poznanego w stajni przyjaciela?

Pierwszą stajenną paczkę?

Pierwszy upadek i pierwsze ciasto, które trzeba było przynieść do stajni?

Pierwszego konia, którego pokochałeś i musiałeś patrzeć jak inni na nim jeżdżą?

Pierwszy obóz?

Pierwsze zawody?

Pierwszy galop, pierwsze skoki i tą niesamowitą satysfakcję, że coś się udało?

Jak cieszyłeś się z najmniejszych sukcesów?



Często o tym zapominamy. I w jakimś dziwnym pędzie gubimy część siebie. W tym świecie w którym liczą się głównie filmy, zdjęcia i czapraki łatwo się zagubić. Nie mówię, że to złe. Po prostu ja się zgubiłam.


*Listopad, kilka lat temu*

 Zwyczajny dzień w stajni. Przyjeżdżamy z Luśką rano, chcemy pomóc pani Kasi. Czujemy się częścią tego miejsca i próbujemy angażować się we wszystko, co tylko możliwe. Idziemy do namiotu spytać co możemy zrobić.

-Dziewczyny, musimy pogadać. I trzeba będzie porozmawiać też z waszymi rodzicami. – słyszymy od pani Kasi na wejściu.

Patrzymy na siebie zaniepokojone. Co złego zrobiłyśmy? Instruktorka zaczyna się śmiać, widząc nasze miny.

-Mogę jeździć na Natanie? – to pierwsza pozytywna rzecz, o której pani Kasia mogła by chcieć rozmawiać z moimi rodzicami, jaka przychodzi mi do głowy. W końcu błagam o to wszystkich od dobrych kilku miesięcy. Jednak nie chodzi o to.

Po kilku minutach wiemy już wszystko. Jesteśmy podekscytowane jak nigdy. Pan Bartek wybrał NAS. NAS! Biegniemy do kuchni, piszemy kontrakt, tak jak poradziła pani Kasia.

Dezaktywacja konta na facebooku? Żaden problem.
Komputer? Oczywiście, nie włączymy go przez trzy tygodnie.
Nauka? Jasne, przez trzy godziny dziennie!

Najważniejsze jest to, żeby rodzice się zgodzili. Nic innego się nie liczy. Pokaz jest ważniejszy od… wszystkiego. MUSIMY wziąć w nim udział, to nawet nie podlega dyskusji. Zastanawiamy się jak wszystko rozplanować, żeby się wyrobić. W naszym życiu pojawia się takie pojęcie jak „organizacja”.

Rodzice się zgadzają.

I właśnie tak zaczęło się to całe szaleństwo.

Treningi.

Pokazy.

Życiowa pasja, dążenie do czegoś.


Czy ktoś może mi powiedzieć co się z nami, do cholery, stało?



Rywalizacja jest zawsze. Ale kiedy wchodzimy na wyższy poziom, a raczej powinniśmy wchodzić, bo robią to nasi znajomi, zaczyna robić się dziwnie. Pojawia się niefajne poczucie… niższości? Myślę, że można to tak nazwać. Głupio nam, bo jeździmy ileś tam lat, a nie potrafimy zrobić tego i tamtego.

Kiedyś każdą chwilę chciałam spędzić w stajni. Moja mama na początku była do tego dość sceptycznie nastawiona, bo sądziła, że nie będę się uczyć, że braknie mi czasu. Było zupełnie inaczej. To właśnie jeździectwo nauczyło mnie organizacji, dzięki treningom umiem rozplanować czas, tak żeby ze wszystkim zdążyć, bez względu na to, jak mało go mam.
Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby tylko pojechać do koni. Wiedziałam, że nie mogę zawalić ocen, więc siedziałam nad książkami nieraz do późnej nocy, tylko po to, żeby móc spędzić cały weekend w stajni.
Kiedyś, w okresie świąt wielkanocnych, kiedy było sporo wolnego, chciałam już pierwszego dnia bez szkoły jechać z Luśką na cały dzień do stajni. Jednak mama uznała, że za mało się angażuję w sprzątanie i że będę jej potrzebna. Od razu miałam rozwiązanie. Poprosiłam ją o listę wszystkiego co mam zrobić, następnego dnia wstałam przed piątą i szybko ze wszystkim się uwinęłam.

To życie od treningu do treningu miało swój urok. 

Czytanie lektury w stajni, robienie ćwiczeń z chemii na pastwisku…

Wszystko podporządkowywałam do stajennego życia. Wszystko.

A teraz?


Teraz szukam sposobu, jak to naprawić. 


środa, 28 czerwca 2017

Czym jest szczęście?

Miałam w planach post z cytatami... z ważnymi cytatami. Niestety chwilowo nie mam dostępu do laptopa, w którym mam je wszystkie zapisane, więc dzisiaj będzie coś innego.


Postanowiłam więc napisać o szczęściu.






Bo czym tak właściwie jest szczęście? A może lepiej zapytać "Kim jest człowiek szczęśliwy?"


Łatwo jest być szczęśliwym, zadowolonym z życia, kiedy wszystko się układa. Gdy odnosimy sukcesy, nie mamy większych problemów i generalnie wszystko jest w porządku. W takiej sytuacji każdy może być szczęśliwy i nie jest to żadną sztuką. Ale myślę, że człowiek naprawdę szczęśliwy, to taki, który potrafi cieszyć się z życia mimo wszystko. Mimo przytłaczających problemów wciąż widzi w tym wszystkim sens, szuka pozytywnych aspektów każdej sytuacji i umie doceniać małe rzeczy.


Jakiś czas temu rozmawiałam z moją najlepszą przyjaciółką. Obie byłyśmy dosyć poirytowane, ponieważ do kogokolwiek byśmy się nie odezwały, od razu zaczynał narzekać, załamywać się i mówić tylko o problemach. Ten rok był dla nas naprawdę ciężki, od samego początku zwalały się na nas sprawy, których nie potrafiłyśmy udźwignąć, bo zupełnie nie byłyśmy na to gotowe. 


Ale mimo to, nie uważamy tego roku za zły. Wręcz przeciwnie - przez ostatnie kilka miesięcy nauczyłyśmy się o świecie i ludziach więcej niż przez całe życie. Znajdując się w różnych nowych, trudnych sytuacjach, zdobyłyśmy sporo doświadczenia, dzięki czemu łatwiej nam się odnaleźć, kiedy dzieje się coś podobnego. 






To tak trochę jak z odpornością organizmu - musimy chorować, żeby później móc się bronić przed wirusami. W życiu musimy zmierzyć się z rozmaitymi problemami, aby móc sobie później radzić.


Każdy dzień może nas zaskoczyć. Niekoniecznie pozytywnie, ale jednak zaskoczyć. Czy to nie wspaniałe? W każdej chwili może zdarzyć się coś, co kompletnie zmieni nasz punkt widzenia. Zmiany i nasze reakcje na nie warunkują to, jakimi osobami jesteśmy i jakimi się staniemy.


Wiecie, każdemu z Was życzę przyjaźni takiej jak moja i Luśki. Bo potrafimy rozmawiać. Oprócz tego, że wiemy o sobie w zasadzie wszystko, umiemy nie tylko zdawać sobie relację z tego, co się wydarzyło, ale wspólnie wyciągać wnioski. W życiu każda sytuacja nas czegoś uczy.


Najważniejsze to dostrzegać małe rzeczy i cieszyć się nimi :)

Jeśli chcecie przyjąć trochę pozytywnej energii - to zapraszam na naszego instagrama: Ticket To Happiness :)


Peace,

Marcela


piątek, 16 czerwca 2017

Po prostu zacznij!



„Nig­dy nie re­zyg­nuj z ce­lu tyl­ko dla­tego, że osiągnięcie go wy­maga cza­su. Czas i tak upłynie.” 

- H. Jac­kson Brown, Jr.


fot. Karolina Giza


Kilka dni temu w szkole oglądaliśmy animację „Zbrodnia i Kara” autorstwa Piotra Dumały. Film akurat niespecjalnie mi się podobał, ale nie jest to w tym momencie specjalnie istotne. Dla sprostowania: nie uważam żeby był zły, wręcz przeciwnie. Zwyczajnie nie trafił w mój gust.

Kiedy dowiedziałam się jak powstawał – już wiedziałam, że będę musiała o tym napisać.

Piotr Dumała tworzy swoje filmy na gipsowych płytach. Ryje w nich obrazki, a następnie zamalowuje. Standardowo, w ciągu sekundy wyświetlane są 24 klatki. Film trwa około 30 minut. Wyobrażacie sobie, ile pracy musiało kosztować autora stworzenie tylu rysunków? 

Ten człowiek pracował przez kilka lat nad filmem trwającym zaledwie pół godziny!

A ile razy my nie decydujemy się na coś, dlatego, że wydaje się być czasochłonne? 

To, że coś wymaga dużych nakładów pracy, nie oznacza, że jest niemożliwe do osiągnięcia i należy z tego rezygnować. Trzeba po prostu… zacząć. Wszystko zaczyna się od pierwszego kroku. Może to nieco oklepane, ale czy nie taka jest prawda?

Michael Jackson nie urodził się tańcząc moonwalka.

Steve Jobs nie urodził się z Ipodem w dłoni.


To tylko dwa przykłady – jednak chyba wszyscy znamy takich mnóstwo. Wszyscy musieli na swój sukces zapracować. Nikt nie rodzi się wielki – to od nas zależy, czy coś w życiu osiągnięmy. Od nas zależy, czy będziemy po prostu egzystować, czy naprawdę żyć – mając wielkie plany, tworząc coś własnego, spełniając marzenia. To wszystko jest kwestią wyboru.


Lubimy powtarzać, że inni mają szczęście, znajomości, że my nie mamy takich możliwości. Gówno prawda. Ludzie, którzy osiągają spektakularne sukcesy niczym się od nas nie różnią – wszyscy jesteśmy tacy sami. Każdy z nas ma jakieś zdolności, które mogą zapewnić mu szczęście i spełnienie. Tym, którym to wychodzi, po prostu się chce.


fot. Karolina Giza



Każdy z nas ma marzenia. Może zamiast się zastanawiać i wciąż odkładać to w czasie, trzeba po prostu wziąć się do roboty? Idealny moment nigdy nie nadejdzie - idealny moment wybieramy sami. To chwila, kiedy w końcu decydujemy się, aby coś zrobić.

Nie czekajcie, tylko wyznaczajcie sobie cele i dążcie do ich osiągnięcia za wszelką cenę :)


Peace,

Marcela