Wszyscy mamy tyle samo czasu w ciągu dnia.
Doba każdego człowieka na ziemi ma dokładnie dwadzieścia cztery godziny - moja, Twoja, Wojtka Szczęsnego, czy Donalda Trumpa.
Każdy z nas dostaje codziennie pakiet 1440 minut. I to od nas zależy jak go wykorzystamy.
Możemy wypełnić nasz dzień fajnymi rzeczami, które doprowadzą nas do jeszcze fajniejszego celu, jeśli go sobie wyznaczymy.
Albo możemy po prostu przewegetować, nie robiąc nic sensownego.
John Lennon bardzo mądrze kiedyś powiedział, że jeżeli dobrze się bawimy przy marnowaniu czasu, to nie był jest zmarnowany. Tak, tylko w ilu przypadkach marnowanie czasu to dobra zabawa, a w ilu po prostu bezmyślne wpatrywanie się w ekran telefonu, albo znajdowanie się w nieodpowiednim miejscu?
Czytając niektóre wpisy można odnieść wrażenie, że mam jakiś problem do telefonów i bardzo neguję media społecznościowe. Byłby to jednak lekki paradoks, ponieważ płaszczyzną na której działam i publikuję jest właśnie internet. Jednak widzę po sobie, ile czasu potrafię po prostu stracić, kiedy postanawiam przez moment “odpocząć” i sprawdzić co ciekawego dzieje się w social mediach. O ile czasami udaje mi się zobaczyć tam coś inspirującego, albo coś, co mnie zwyczajnie zainteresuje, to zwykle moja tablica jest zapełniona obrazkami, pod którymi ktoś kogoś oznaczył, bo urodził się w wymienionym na zdjęciu miesiącu. Ciężko przebić się nawet do jakichś dobrych memów, na szczęście mam zaufanych dilerów, którzy na bieżąco mi je dostarczają. Ale nie odbiegając od tematu - tracimy tam mnóstwo godzin, dni, które można wykorzystać na coś znacznie lepszego.
Dlaczego tak się dzieje?
Chyba dlatego, że to... proste.
Chcemy zająć się czymś przez moment, więc automatycznie sięgamy po telefon - w końcu mamy go zawsze przy sobie. W każdym miejscu jest z nim wygodnie - w autobusie, w kolejce w sklepie, w łóżku przed snem. Przyzwyczajamy się do stałego dostępu do facebooka i dlatego później, nawet gdy jesteśmy czymś zajęci - ciągnie nas do przeglądania aktualizacji naszych tablic. Ostatnio kilka razy złapałam się na tym, że zaglądam tam, kiedy chcę się oderwać od jakiejś czynności. Zrobiłam to przy pisaniu tego wpisu. Zupełnie automatycznie. Tak być nie powinno.
Jak z tym walczyć?
Opcje są różne. Z cyklu radykalnych - odinstalować wszystkie aplikacje z telefonu. Facebooka, messengera. Próbowałam rok temu i namówiłam do tego przyjaciółkę - u mnie na dłuższą metę się nie sprawdziło - ona jest zadowolona. W każdym razie polecam spróbować chociaż na kilka dni - ciekawe doświadczenie.
Ja uważam, że potrzebuję stałego dostępu do tych platform. Jak większość z nas. Dlatego najlepszą opcją jest chyba nauczenie się życia, w którym one funkcjonują, ale nami nie kierują. Trzeba nauczyć się wybierać odpowiednie momenty, kiedy ich potrzebujemy. Potrzebujemy, a nie zwyczajnie nudzimy się, albo chcemy oderwać się od jakiejś czynności.
Jednym z moich rozwiązań jest noszenie ze sobą książki - wszędzie. Bardzo rzadko zdarza mi się wyjść gdzieś bez żadnej w torbie czy plecaku. Nigdy nie wiadomo, czy nie przyjdzie nam gdzieś dłużej poczekać. Lepiej wtedy zająć się czymś ciekawszym, niż przeglądaniem obrazków typu “osoby urodzone wtedy i wtedy zrobią to i tamto”. Nie mam racji?
Kiedy zajmuję się jakimś konkretnym zadaniem i potrzebuję odetchnąć, to staram się po prostu przejść, popatrzeć przez okno, pogadać z kimś. Oczywiście zdarza mi się łapać na tym, że sięgam wtedy po telefon, ale coraz rzadziej.
Ale wróćmy do głównego tematu.
To od nas zależy, czym wypełnimy nasze 24 godziny.
Żeby coś osiągnąć, to nie muszą być wielkie rzeczy.
Jeśli wynaczamy jakiś cel - wystarczy regularność, dyscyplina i trochę czasu każdego dnia. I tak można spełniać marzenia :)
Tak jak pisałam ostatnio - lepsze są małe kroki, które w ogóle robimy, niż wielkie, które tylko planujemy. Jest coś czym chcesz się zająć? Świetnie, to teraz poświęcaj temu określoną ilość czasu w tygodniu. Zaplanuj czas na to. Większość z Was zapewne ma teraz wakacje, więc to dobry czas na rozwijanie się w jakiejś dziedzinie. Nawet jeśli pracujecie, to ten czas da się wygospodarować.
Czytałam gdzieś o fajnym eksperymencie, który każdy z nas może na sobie przeprowadzić - przez kilka dni zapisywać co godzinę, co robi. Na podstawie tego łatwo później zauważyć, na czym ucieka nam najwięcej czasu i spróbować to w miarę możliwości zredukować.
Jestem daleka od planowania każdej minuty dnia (chociaż w najbliższych tygodniach dobry plan to coś, bez czego nie przetrwam, bo dzieje się sporo). Lubię mieć jakiś ramowy harmonogram i wiedzieć co mam do zrobienia, ale czasami potrzeba przerwy i chwili oddechu, żeby się nie udusić.
Teraz właśnie mam 5 dni takiej przerwy, bo wyjechałyśmy z Luśką na krótkie wakacje. Zwykły domek letniskowy, żadnych innych osób, tylko my dwie i czas na kompletny luz i odpoczynek. Nic nie planujemy, nie wymagamy od siebie nie wiadomo czego, robimy to, na co akurat mamy ochotę.
Luśka właśnie śpi, a ja siedzę obok, oparta o ścianę, z laptopem na kolanach i piszę, wsłuchując się w deszcz uderzający o nasze okna. Potrzebowałam chwili, żeby się zebrać i wejść w ten rytm, ale po dłuższej chwili się udało i powstał, jak widać, całkiem niezłej długości wpis.
A mogłam nadal przeglądać facebooka.