sobota, 21 lipca 2018

Twoje 24 godziny

Wszyscy mamy tyle samo czasu w ciągu dnia.

Doba każdego człowieka na ziemi ma dokładnie dwadzieścia cztery godziny - moja, Twoja, Wojtka Szczęsnego, czy Donalda Trumpa.

Każdy z nas dostaje codziennie pakiet 1440 minut. I to od nas zależy jak go wykorzystamy.

Możemy wypełnić nasz dzień fajnymi rzeczami, które doprowadzą nas do jeszcze fajniejszego celu, jeśli go sobie wyznaczymy.

Albo możemy po prostu przewegetować, nie robiąc nic sensownego.

John Lennon bardzo mądrze kiedyś powiedział, że jeżeli dobrze się bawimy przy marnowaniu czasu, to nie był jest zmarnowany. Tak, tylko w ilu przypadkach marnowanie czasu to dobra zabawa, a w ilu po prostu bezmyślne wpatrywanie się w ekran telefonu, albo znajdowanie się w nieodpowiednim miejscu?



Czytając niektóre wpisy można odnieść wrażenie, że mam jakiś problem do telefonów i bardzo neguję media społecznościowe. Byłby to jednak lekki paradoks, ponieważ płaszczyzną na której działam i publikuję jest właśnie internet. Jednak widzę po sobie, ile czasu potrafię po prostu stracić, kiedy postanawiam przez moment “odpocząć” i sprawdzić co ciekawego dzieje się w social mediach. O ile czasami udaje mi się zobaczyć tam coś inspirującego, albo coś, co mnie zwyczajnie zainteresuje, to zwykle moja tablica jest zapełniona obrazkami, pod którymi ktoś kogoś oznaczył, bo urodził się w wymienionym na zdjęciu miesiącu. Ciężko przebić się nawet do jakichś dobrych memów, na szczęście mam zaufanych dilerów, którzy na bieżąco mi je dostarczają. Ale nie odbiegając od tematu - tracimy tam mnóstwo godzin, dni, które można wykorzystać na coś znacznie lepszego.

Dlaczego tak się dzieje?

Chyba dlatego, że to... proste.

Chcemy zająć się czymś przez moment, więc automatycznie sięgamy po telefon - w końcu mamy go zawsze przy sobie. W każdym miejscu jest z nim wygodnie - w autobusie, w kolejce w sklepie, w łóżku przed snem. Przyzwyczajamy się do stałego dostępu do facebooka i dlatego później, nawet gdy jesteśmy czymś zajęci - ciągnie nas do przeglądania aktualizacji naszych tablic. Ostatnio kilka razy złapałam się na tym, że zaglądam tam, kiedy chcę się oderwać od jakiejś czynności. Zrobiłam to przy pisaniu tego wpisu. Zupełnie automatycznie. Tak być nie powinno.

Jak z tym walczyć?

Opcje są różne. Z cyklu radykalnych - odinstalować wszystkie aplikacje z telefonu. Facebooka, messengera. Próbowałam rok temu i namówiłam do tego przyjaciółkę - u mnie na dłuższą metę się nie sprawdziło - ona jest zadowolona. W każdym razie polecam spróbować chociaż na kilka dni - ciekawe doświadczenie.

Ja uważam, że potrzebuję stałego dostępu do tych platform. Jak większość z nas. Dlatego najlepszą opcją jest chyba nauczenie się życia, w którym one funkcjonują, ale nami nie kierują. Trzeba nauczyć się wybierać odpowiednie momenty, kiedy ich potrzebujemy. Potrzebujemy, a nie zwyczajnie nudzimy się, albo chcemy oderwać się od jakiejś czynności.

Jednym z moich rozwiązań jest noszenie ze sobą książki - wszędzie. Bardzo rzadko zdarza mi się wyjść gdzieś bez żadnej w torbie czy plecaku. Nigdy nie wiadomo, czy nie przyjdzie nam gdzieś dłużej poczekać. Lepiej wtedy zająć się czymś ciekawszym, niż przeglądaniem obrazków typu “osoby urodzone wtedy i wtedy zrobią to i tamto”. Nie mam racji?

Kiedy zajmuję się jakimś konkretnym zadaniem i potrzebuję odetchnąć, to staram się po prostu przejść, popatrzeć przez okno, pogadać z kimś. Oczywiście zdarza mi się łapać na tym, że sięgam wtedy po telefon, ale coraz rzadziej.

Ale wróćmy do głównego tematu.

To od nas zależy, czym wypełnimy nasze 24 godziny.

Żeby coś osiągnąć, to nie muszą być wielkie rzeczy.

Jeśli wynaczamy jakiś cel - wystarczy regularność, dyscyplina i trochę czasu każdego dnia. I tak można spełniać marzenia :)

Post udostępniony przez Marcela (@marcela_gnr)


Tak jak pisałam ostatnio - lepsze są małe kroki, które w ogóle robimy, niż wielkie, które tylko planujemy. Jest coś czym chcesz się zająć? Świetnie, to teraz poświęcaj temu określoną ilość czasu w tygodniu. Zaplanuj czas na to. Większość z Was zapewne ma teraz wakacje, więc to dobry czas na rozwijanie się w jakiejś dziedzinie. Nawet jeśli pracujecie, to ten czas da się wygospodarować.

Czytałam gdzieś o fajnym eksperymencie, który każdy z nas może na sobie przeprowadzić - przez kilka dni zapisywać co godzinę, co robi. Na podstawie tego łatwo później zauważyć, na czym ucieka nam najwięcej czasu i spróbować to w miarę możliwości zredukować.

Jestem daleka od planowania każdej minuty dnia (chociaż w najbliższych tygodniach dobry plan to coś, bez czego nie przetrwam, bo dzieje się sporo). Lubię mieć jakiś ramowy harmonogram i wiedzieć co mam do zrobienia, ale czasami potrzeba przerwy i chwili oddechu, żeby się nie udusić.

Teraz właśnie mam 5 dni takiej przerwy, bo wyjechałyśmy z Luśką na krótkie wakacje. Zwykły domek letniskowy, żadnych innych osób, tylko my dwie i czas na kompletny luz i odpoczynek. Nic nie planujemy, nie wymagamy od siebie nie wiadomo czego, robimy to, na co akurat mamy ochotę.

Luśka właśnie śpi, a ja siedzę obok, oparta o ścianę, z laptopem na kolanach i piszę, wsłuchując się w deszcz uderzający o nasze okna. Potrzebowałam chwili, żeby się zebrać i wejść w ten rytm, ale po dłuższej chwili się udało i powstał, jak widać, całkiem niezłej długości wpis. 

A mogłam nadal przeglądać facebooka.

sobota, 14 lipca 2018

Spokojnie - mamy czas!

Chcemy robić wielkie rzeczy.

No, większość z nas.

Nawet jeśli nie wielkie, to zwyczajne, ale robić je dobrze. Czasem równie dobrze, czasem lepiej niż inni. 

Wiele z nas chce tworzyć coś swojego, wartościowego.

Ja też.

Tylko czasami zapominamy, że nie wszystko można mieć od razu. Rzucamy się na zbyt głęboką wodę własnych oczekiwań, a później zastanawiamy się, dlaczego tak trudno utrzymać się na powierzchni - i toniemy wspólnie z naszymi ambicjami.

“Musisz wrzucać coś przynajmniej raz na dwa tygodnie” - usłyszałam kilka miesięcy temu. Uśmiechnęłam się i odprałam coś w stylu, że mam inne plany - chciałam publikować trzy posty tygodniowo. Z tego co pamiętam - nie było ani jednego tygodnia z taką ilością wpisów.

Stawiając sobie zbyt wysoki cel, który jest możliwy, oczywiście, ale bardzo trudny do zrealizowania, możemy bardzo łatwo się od niego oddalić. Wymagając od siebie znacznie więcej, niż robiliśmy do tej pory - zwykle się zniechęcamy. Ja, widząc, że pisanie trzech wpisów to dla mnie jak na razie za dużo (jeżeli chcę, żeby miały jakąkolwiek wartość i żebym była z nich względnie zadowolona) automatycznie wysyłałam sama sobie komunikat “ten cel i tak jest nie do osiągnięcia, więc nie muszę pisać w tej chwili”. I nie pisałam wcale.

Ile razy jest tak, że chcemy coś osiągnąć od razu?

Zniechęcamy się podczas odchudzania - bo codzienna siłownia czy basen sprawia, że zwyczajnie nie mamy siły. Natychmiastowe odstawienie kalorycznych produktów po kilku dniach (jeśli nie godzinach) zwykle prowadzi do jakiegoś załamania i zjedzenia przykładowo czekolady. Kiedy czekolada jest już zjedzona, dzień uznajemy za przegrany, a jak dzień to już w ogóle tydzień, przecież od poniedziałku karta znowu będzie czysta. I tak w kółko. 

Ostatnio ktoś mi powiedział, że mam pisać minimum raz w tygodniu. I chyba wszystkie poprzednie próby robienia zbyt wiele, zbyt wcześnie, czegoś mnie nauczyły - i zamiast unosić się ambicją, odpowiedziałam “okej”.

Na pewno nie zamierzam się na tym zatrzymać. Ale nie chcę nigdzie pędzić. Za jakiś czas postaram się pisać więcej. Na razie wchodzę w pewną regularność, wyrabiam sobie nawyk pisania tego jednego tekstu w tygodniu, uczę się wynajdywać dziury w moim dość napiętym ostatnio grafiku, w których mogę usiąść na chwilę i zająć się pisaniem.

Oczywiście, są rzeczy, które muszą być zrobione szybko - bo życie czasami stawia nas w trudnych sytuacjach i zmusza do szybkiego przystosowania do zmian. Jednak w momencie kiedy chcemy zacząć się czymś zajmować z własnej inicjatywy, po prostu zabrać się do czegoś nowego (lub powrócić do czegoś, co zaniedbaliśmy), to warto zrobić to na spokojnie. Małymi krokami. Bo takie są lepsze od wielkich, które tylko planujemy.

Bardzo ważna jest regularność. Wcześniej często zdarzało się, że zaczynałam coś pisać, potem uznawałam, że nie mam “weny” i zostawiałam taki wpis na “za kilka godzin”, czy “na jutro” i nigdy go nie kończyłam. Czymkolwiek jest wena - powinna nas zastać przy pracy. Teraz nawet, jeśli nie jestem w nastroju do pisania i tak otwieram laptopa. I nawet jeśli idzie odpornie - robię co mogę. Bo niedziela, koniec tygodnia, to zawsze nieprzekraczalny termin. Nie ma takiej możliwości, żeby przed poniedziałkiem wpis się nie pojawił.

I jak widać, na razie całkiem nieźle mi wychodzi.

Jeżeli chcecie się czymś zająć - spokojnie, mamy czas.




niedziela, 8 lipca 2018

Jak wygląda szczęście?

Dźwięk budzika.

Zdezorientowana wyrywam się ze snu. Jakim cudem już jest rano? Szybko zwlekam się z łóżka, aby powstrzymać mój telefon przed wydawaniem okropnych dźwięków. Dobrze, że moje pomysły z ustawianiem piosenek Beatels’ów jako budzik dawno odeszły w niepamięć. W przeciwnym wypadku, Paul McCartney mógłby naprawdę być teraz martwy.

Wciąż lekko zagubiona i wytrącona z rytmu schodzę powoli po schodach. Moja kotka ułożona wygodnie na fotelu zdziwiona podnosi głowę i przygląda mi się swoimi dwukolorowymi oczami. 

“Zgłupiałaś, żeby wstawać o tej porze?” - zdaje się mówić jej spojrzenie. Tak, chyba zgłupiałam. Lekko wzdycham i kieruję swoje kroki do kuchni, aby poratować się kubkiem porządnej kawy. Stawiam wodę w czajniku - o tej godzinie obsługa ekspresu znacznie przewyższa moje kompetencje.

Kilkanaście minut później wychodzę z domu. Wrócę pewnie wykończona wieczorem. I wiecie co? Jestem naprawdę szczęśliwa.



Dość dawno ustawiłam sobie ten obrazek jako tapetę w telefonie. I wszystko wygląda na to, że przez te kilka miesięcy całkiem mi się udało.

Nie jest idealnie.

Często myślimy, że szczęśliwi możemy być dopiero, kiedy wszystko będzie idealnie poukładane, uporządkowane, a problemy przestaną istnieć.

Długo myślałam tak samo. Wiecie, wszystko idealnie rozplanowane, czas dla wszystkich znajomych, spokojna praca, brak problemów (wychowawczych?) z Natanem i jakichkolwiek innych, tych bardziej życiowych.

Prawda jest taka, że to szczęście wygląda zupełnie inaczej niż sobie je wyobrażałam. 

To nie tak, że Natan nagle stał się idealnym koniem, który zawsze chętnie współpracuje. 

To ja, każdego dnia, nie mogę się doczekać wyzwania, które czeka na mnie, kiedy przyjeżdżam do stajni. To gotowość do zmierzenia się z problemami, które stworzy koń, albo ja sama. Ten kucyk to nieustanna praca pełna niespodzianek. Ale również coś, co kocham i jeśli wkładam w to odpowiednio dużo wysiłku - to także satysfakcja.

To nie tak, że mam nagle czas na wszystko. 

To tak, że przychodzi moment, w którym trzeba ustalic pewne priorytety. Co jest ważne, z czego można zrezygnować. Przychodzi moment, kiedy przeglądanie instagrama staje się ostatnią rzeczą, która ma znaczenie, mimo, że bardzo lubisz to robić. Kiedy książka Monty’ego Roberts’a wygrywa z wizją słuchania muzyki i zwyczajnego patrzenia się przez okno autobusu (chociaż nie zawsze, czasami dobrze na chwilę usiąść i po prostu pomyśleć). Podejmuje się też trudniejsze decyzje dotyczące czasu i osób, którym go poświęcimy. Tutaj już zdarzyło mi się zawalić. Ale staram się nie popełnić znowu tego samego błędu.

To nie tak, że moja praca jest idealna.

Kiedy myślałam o pracy w wakacje, nie myślałam o autobusach o piątej rano, ani o fakcie, że nie będę miała pojęcia o której w ogóle skończę i wrócę do domu. Ale w momencie, kiedy uświadamiam sobie, że dzięki tej pracy „mam” Natana, to zdaję się nie odczuwać tego niewyspania. Kiedy zmęczona bieganiem po ujeżdżalni tam i z powrotem za dzieciakami na koniach w końcu zauważam prawidłowe zagalopowanie, nad którym tyle pracowaliśmy, albo coś innego w końcu się uda, to uśmiecham się do siebie i czuje satysfakcję, że to w jakimś stopniu też moja zasługa.

To nie tak, że wszystkie problemy w magiczny sposób zniknęły. 

Po prostu jestem gotowa się z nimi zmierzyć i próbować sobie poradzić. Robić rzeczy, których się boję. I mam obok siebie kogoś, kto po prostu jest i bardzo mnie wspiera, i nie pozwala mi zrezygnować, kiedy przestaje wierzyć w sens tego co robię. Na przykład dlatego nadal piszę, a ten post w ogóle powstał i możecie go teraz przeczytać.

Zwyczajnie wierzę, że nawet jak jest ciężko, to wszystko w końcu się ułoży.

Dla mnie szczęście polega właśnie na tym.

poniedziałek, 2 lipca 2018

Reset w Nawojowej Górze

"Wiesz, że dwa tygodnie temu o tej porze siedzieliśmy przy ognisku w Nawojowej?" - usłyszałam wczoraj od Mateusza. Uśmiechnęłam się na myśl o minionym wyjeździe. Tak, upłynęły już dwa tygodnie, a ja jeszcze nic nie napisałam o zawodach. Myślę, że najwyższy czas to nadrobić - głupio byłoby nie opowiedzieć o tym, jak fantastyczną przygodą był ten weekend.

Klimat, jaki miało w sobie miejsce zawodów, jest nie do opisania. Wszyscy byli mili, uśmiechnięci, zawsze było z kim porozmawiać. Cieszę się, że to właśnie tam wybrałam się z Natanem na pierwszy taki wyjazd.

Stajnia Nawojowa Góra


Przez ten weekend bardzo odpoczęliśmy - mimo oczywistego stresu związanego z tym jak zareagują na zmianę miejsca nasze konie, które bardzo rzadko wyjeżdżają ze stajni. Zabawa w pakowanie do przyczepy też była niezłym wyzwaniem. Przekonanie Natana, że uciekanie na pastwisko nie jest najlepszym rozwiązaniem też nie było najprostsze. Jednak w Nawojowej odetchnęłam - ostatnio narzucam sobie spore tempo i taka przerwa w postaci zawodów była właśnie tym, czego potrzebowałam.



Z Natanem startowaliśmy w crossie i w skokach.

Cóż, może “startowaliśmy” to trochę za dużo powiedziane, jeśli chodzi o część crossową - zaczęliśmy ładnie, ale skończyliśmy ucieczką przed bardzo niebezpiecznym sędzią kryjącym się za krzakiem i czyhającym na biednego kucyka.

Tak więc w wielkim stylu opuściliśmy tor - barany, cofanie, skoki wszędzie dookoła - na światło dzienne wyszły celebryckie zapędy Natana. Niestety zamiast wygrywać, postawił na spektakularną ucieczkę z miejsca akcji, żeby zadowolić publiczność żądną wrażeń. Zdecydowanie ich nie zawiódł. 

Na szczęście po zakończeniu pierwszego dnia zawodów mogliśmy wjechać na tor i zaliczyć przejazd treningowy. Pojechaliśmy razem z Mateuszem i Montkiem - Natan przez większość czasu szedł jako czołowy i szło mu świetnie - skakał przeszkody, których w życiu nie widział na oczy. Co ciekawe, postanowił pokonać doniczki z kwiatkami przeskakując je, a nie zjadając.

Byłam nim naprawdę zaskoczona. Gdyby się nie bał, moglibyśmy ukończyć przejazd z naprawdę niezłym wynikiem, tak mi się przynajmniej wydaje. Jednak jestem z kucyka bardzo zadowolona i cieszę się, że mu się podobało - dawno nie okazywał tyle entuzjazmu (chyba, że dostawał jedzenie, ale to możemy przemilczeć). Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości trafią nam się jeszcze jakieś zawody crossowe i tym razem je ukończymy. Widzę nad czym należy pracować i jestem bardzo pozytywnie nastawiona.

Następnego dnia braliśmy udział w trzech konkursach skoków - 40, 60 i 80 cm. To, co zrobił Natan, było niesamowite - każdy kolejny przejazd wyglądał lepiej. Im wyższe przeszkody, tym ładniej szedł. Byłam zachwycona tym, jak poszedł 80, niestety odpadliśmy z rozgrywki, mając zrzutkę… na ostatniej przeszkodzie. Jednak mimo tego zakończenia również jestem zadowolona z przejazdów - konik pokazał, że jak chce, to potrafi. A ja utwierdziłam się w przekonaniu, że powrót do dzierżawy to jedna z najlepszych decyzji, jakie ostatnio podjęłam.

Prawdę mówiąc, te zawody dały mi bardzo dużo motywacji, jeśli chodzi o pracę z kucykiem. Sam klimat był fantastyczny i chcę powtórzyć to przeżycie najszybciej, jak to będzie możliwe. Przez dwa dni byłam otoczona świetnymi ludźmi z pasją, mającymi konkretne plany, wiedzącymi co chcą robić ze swoimi końmi, ustalającymi różne cele i idącymi do przodu. Obudziła się we mnie dzięki temu chęć robienia czegoś więcej i ruszenia do przodu. Widzę, że ta motywacja odbija się mocno na tym jak teraz podchodzę do treningów i generalnie wszystkich spraw związanych z Natanem.

Jak już wspominałam - wyjazd uważam za bardzo, bardzo udany - zarówno pod względem treningowym i motywacyjnym, jak i pod względem świetnej atmosfery i fajnych ludzi, którzy sprawili, że spędziłam ten czas bardzo dobrze. Czekam na kolejne takie zawody!

Stajnia Nawojowa Góra